Głuchy telefon 1 (AoKuro)


Przerwane połączenie
            Początek listopada tego roku jest naprawdę okropny. Prawie bez ustanku pada rzęsisty deszcz, a mgła jak mleko otula całe miasto. Zza gęstych, przypominających dym chmur nie widać ani słońca, ani nieba. Nigdy nie lubiłem jesieni. Przypominała mi ona same stare, dobre chwile. A jak można wspominać coś tak wspaniałego jak pierwsza miłość, gdy pogoda za oknem przyprawia o mdłości? W dni tak ponure jak dziś, nie ma się ochoty na nic więcej, jak schowanie pod kołdrą i nie wychodzenie spod niej do czasu, aż nie spadną pierwsze płatki śniegu.
            Nazywam się Kuroko Tetsuya i mam 26 wiosen na karku. Do tego dochodzą jeszcze silne stany pod depresyjne, jednak wierzę, iż miną one wraz z jesienią. Oprócz tego, trzymam się całkiem dobrze. Jeśli ktokolwiek o mnie słyszałeś, to zapewne dużo z tego tyczy się mojej przeszłości, kiedy będąc nastolatkiem, namiętnie grywałem w koszykówkę. Czemu więc nie związałem swojej przyszłości z nią; z ludźmi, którzy podzielali moje zainteresowania? Czemu tu, w Osace, pracuję w niewielkiej księgarni pełniąc rolę nic nieznaczącego sprzedawcy, którego tak łatwo przeoczyć…? To proste. Uciekłem. Nie chcę teraz rozwodzić się nad tym, ale myślę, że zrozumiesz, gdy dobrniemy do końca tej historii.
            Zatem przedstawiam Ci siebie. Jakby nie spojrzeć, nic specjalnego. Pochylam się nad książką leżącą na blacie sklepowym. „Happydays, czyli jak się robi szczęście w 100 dni”. Naprawdę, trudno ją przeoczyć. Cała jest żółta, a do tego, jakby nie patrzeć, kontrowersyjny tytuł przykuwa uwagę. Nic dziwnego, że kierownik zamówił tyle egzemplarzy. Ktoś wypakował je już wczoraj, jednak ja dopiero dziś mogę je zobaczyć. Chwilę zastanawiam się nad tym, czy nie zakupić jednego egzemplarza. Odchodzę od blatu z najpopularniejszymi pozycjami jak najdalej. Doszedłem do wniosku, że sam potrafię zadbać o swoje szczęście.
            Akurat.
            Dziś nie mam zbyt wiele do roboty, więc książka z daleka wciąż mnie kusi. Odwracam od niej uwagę, jednak bezskutecznie. Bo kiedy ostatnio byłem tak naprawdę szczęśliwy? W sumie, jestem każdego dnia. Mam co jeść, mam się w co ubrać, mam gdzie spać, mam gdzie pracować. Nie jestem bogaczem, ale mam pieniądze na życie, z których spokojnie starcza mi, by co miesiąc kupować parę nowych książek do czytania. Tym samym,  moja mimowolna kolekcja ciągle się powiększa.
            Przynajmniej tak to sobie tłumaczę.
            A Ty jesteś szczęśliwy? – To nie tylko moje własne pytanie skierowane do Ciebie. Na szybie księgarni wisi ogromny, żółty plakat promujący książkę o takiej samej treści. Ciekawe, jak wiele ludzi da się nabrać.
            Z wiekiem do życia codziennego przyplątują się różne przyzwyczajenia. Niektóre zostają na stałe, inne ulegają zmianie, a jeszcze inne zupełnie odchodzą w niepamięć. Ja jednak mam parę swoich zwyczajów, do których stosuję się już od 7 lat. Jednym z nich jest chodzenie do kawiarni Time & Place. Nie jest to typowa, japońska kawiarnia. Z tego co wiem, właściciel jest anglikiem i rozkręca tu swój własny, rodzinny biznes.
Nigdy nie zastanawiałem się nad nazwą tego miejsca. Tak jest i dziś. Czytam duże neony układające się w napis nad wejściem, ale nie interpretuję ich w jakiś specjalny sposób. Czytam, bo są widoczne. I tyle.
            Wchodzę do kawiarni i już od progu w moje nozdrza uderza silny zapach kawy. Podłoga jest tu drewniana, ściany kryje warstwa jasno-brązowej farby; oprócz tego wisi tu mnóstwo obrazów. Im bardziej im się przyglądam, tym piękniejsze mi się wydają. Wszystkie namalowane są sepią i nadają wnętrzu niesamowity, trochę tajemniczy, charakter. Oświetlają je zewsząd lampki o klasycznych, bordowych abażurach.
            W kawiarni jest ciepło i przytulnie. Zdejmuję płaszcz i wieszam go na specjalnym wieszaku dla klientów. Są na nim jeszcze dwie inne kurtki, tuż obok siebie. Jedna męska, druga żeńska. Domyślam się, że ich właściciele przyszli tu na randkę  lub inne spotkanie towarzyskie. Nie mylę się. Wchodzę w głąb pomieszczenia, gdzie od razu rzuca mi się w oczy siedząca nieopodal para zakochanych. Trzymają się za ręce i coś do siebie szepcą. Trochę im zazdroszczę. Musi im być miło. Muszą być szczęśliwi.
            Zajmuję miejsce przy malutkim, dwuosobowym stoliczku, którego miejsce naprzeciw mnie zawsze jest puste. Nad tym również się nie zastanawiam, choć może powinienem. Mam ciekawsze rzeczy do roboty. Z torby, która towarzyszy mi już x czasu (w każdym razie naprawdę długo) wyjmuję książkę o z pewnością zacniejszym tytule, niż „Happydays, czyli jak się robi szczęście w 100 dni”. Moja książeczka ma niewiele stron, ale na dni takie, jak dzisiaj pasuje idealnie – „In corpore … kolory i słowa”. Jest to tomik poezji, której inspiracją są obrazy. Niektóre mają bardzo silny przekaz, inne nieco mniejszy, ale łączy je wspólna cecha – bardzo przyjemnie i szybko się to czyta. Można i pięć razy sięgać po tę książeczkę, a za każdym razem tak samo dobrze się czuć po jej skończeniu. To właśnie jeden z takich moich „razów”. Sam nie wiem, który, ale wciąga na nowo i pozwala zapomnieć, że miałem złożyć zamówienie. Na szczęście znajomy kelner w porę mnie dostrzega i nawet nie pytając, co chciałbym zamówić, przynosi mi cappuccino.
− Yo, Kuroko – zagaduje Takao, a ja podnoszę na niego wzrok znad książki. Nawet nie zauważyłem, kiedy do mnie podszedł i postawił przede mną białą, porcelanowa filiżankę z parującym napojem. – Co tam słychać?
− Wszystko po staremu. Czuję się bardziej jak emeryt, niż 26-latek.
            Takao parska śmiechem. Mimowolnie się uśmiecham. Naprawdę bardzo go lubię. Choć nie myśl sobie, że jest między nami coś więcej niż zwykła, przyjacielska relacja. To nie tak. O prostu obaj jesteśmy w tej samej sytuacji. Doskonale o tym wiemy i rozumiemy się nawzajem, choć nigdy nie poruszamy tego tematu. Takao uciekał razem ze mną. Jest moim dobrym przyjacielem, choć widujemy się tylko tu, w tej kawiarni. Nie wiem, czemu podjął się pracy właśnie w ty miejscu. Może ze względu na mnie? Tak, byśmy zawsze mogli zamienić ze sobą parę zdań. Myślę, że i jemu, i mi dobrze to robi. Przez to nie można nas zaliczyć do grona ludzi aspołecznych.
− Zawsze wiesz, co najlepiej powiedzieć w takiej sytuacji – stwierdza Takao, ocierając łezkę rozbawienia z kącika oka. Opiera się o stolik, a ja modlę się w duchu, by ten się nie przewrócił. – Nie pytasz co u mnie? – jęczy z udawanym wyrzutem. Wzruszam ramionami.
− Nic się nie zmieniło, prawda? – Jego kwaśny uśmiech potwierdza wszystko to, o czym nigdy nie rozmawiamy. Nie musimy. Wystarczą gesty.
− Twoja obojętność jest okrutna – wzdycha. Jaka znów obojętność? – Co czytasz?
            Nie czekając na odpowiedź, wyrywa mi z dłoni tomik. Jestem do tego przyzwyczajony, bardzo często wściubia nos w to, co czytam. Jeśli mu się spodoba, bierze do siebie, by oddać mi następnego dnia w kawiarni. Bez względu na to, czy skończyłem czytać, czy też nie.
            Przerzuca parę kartek, a ja w napięciu czekam na jego werdykt. Po minucie lub dwóch rzuca niedbale książeczkę na blat.
− Nie podoba ci się? – pytam. Myślałem, że go zaciekawi.
− Nie, wręcz przeciwnie. Ale nienawidzę poezji. Jestem strasznie wrażliwy na jej punkcie. Czasem jej piękno mnie przytłacza – komentuje. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Przytakuję. – Wiesz, czytywałem sporo poezji w gimnazjum. Pisałem nawet swoje własne wiersze! W liceum nie miałem na to ani czasu, ani siły. ­– Uśmiecha się smutno, a mi nagle robi się go szkoda. Porzucił dom, rodzinę, miłość, by zacząć życie od nowa. Choć ta miłość… Może powinienem nazwać to fatalnym zauroczeniem?        
Takao odchodzi do swoich obowiązków, ponieważ w kawiarni pojawiła się kolejna osoba. Obserwuję ją chwilę. To dziewczyna. Ma długie do pasa rude włosy, a na sobie kontrastujący, zielony komplet. Jej twarz jest bardzo ładna, dziewczęca, piegowata. Wydaje się być miła i towarzyska. Zajmuje miejsce nieopodal mnie. Wlepia we mnie spojrzenie ciemnych oczu do czasu, aż nie podchodzi do niej Takao, by przyjąć zamówienie. Ja również odwracam wzrok. Znajomości przyjacielskie i te ponad to przestały mnie interesować siedem lat temu. W Osace mam za przyjaciela tylko Takao. To mi wystarcza. Jestem… jestem szczęśliwy.

Ogród nocą, senny, nieruchomy,
bez zieleni, czerwieni czy złota,
tylko kwadrat okna oświetlony,
bo ktoś w domu czeka na kota…
Bezszelestnie, na miękkich łapach,
kot samotnik, wędruje ogrodem,
jak narkotyk, łowi róży zapach,
świecą oczy, lipcowym miodem.
Już od nocy, czarniejsze jest futro,
księżyc w srebrne maluje go smugi,
jak to dobrze, że noc będzie jutro,
a z nią spacer ogrodem, długi…

Punkt 17 wychodzę z kawiarni. Mijam w drzwiach Takao, który macha mi na pożegnanie, uśmiechając się łagodnie. Nic a nic nie zmienił się od liceum. Ta sama długość czarnych włosów, to samo bystre spojrzenie spod wachlarza ciemnych, długich rzęs. Ten sam podłużny uśmiech, który z jakiegoś powodu wydaje mi się bardzo sympatyczny. Jego charakter raczej też nie uległ zmianie, no chyba, że jest trochę bardziej poważny, melancholijny. Dość łatwo mi to zaobserwować, ponieważ widzę go codziennie, nieprzerwanie od 7 lat. Może… Może po prostu wydoroślał. A może to wydarzenia z przeszłości pozostawiły na nim piętno, które właśnie teraz się odznacza.
A czy ja sam się zmieniłem? Chciałbym spytać Takao, ale trochę mi głupio. Myślę nad tym intensywnie w drodze do domu. Mieszkam całkiem blisko miejsca pracy, a jeszcze bliżej Time & Place. Udało mi się znaleźć naprawdę ładną kawalerkę w bardzo spokojnej dzielnicy.
Wdrapuję się schodami na trzecie piętro. Drewniane drzwi w odcieniu barwy orzecha włoskiego otwieram mosiężnym kluczem i wchodzę do środka. Rzucam torbę na podłogę w malutkim przedpokoju i nie zdejmując butów, wchodzę dalej, do części mieszkalnej. Uśmiecham się leciutko, gdy w drzwiach salonu wita mnie No.2. Wyrósł na pięknego Huskyego o miękkiej, lśniącej sierści i błyszczących mądrością oczach. To, że ma już swoje lata niestety wcale nie oznacza, że jest spokojniejszy. Wręcz przeciwnie. Z każdym dniem mam wrażenie, że rozpiera go wyjątkowa energia. Na szczęście dziś nie zastałem mieszkania wywróconego do góry nogami. Tarmoszę pupila chwilę po łbie, a ten cieszy się z tego powodu niezmiernie.
Wychodzimy razem na spacer do parku. Droga w jedną stronę zajmuje nam pół godziny, dlatego, gdy tam docieramy, jest już ciemno. Żółtawe światło latarni ledwo co oświetla dróżki, przez co parę razy potykam się o wystające korzenie. Odpinam smycz od psiaka, pozwalając mu tym samym na wyszalenie się. No.2 jest oczywiście zachwycony. Biega w tę i z powrotem, zachęcając mnie do zabawy. Ulegam jego skomleniom i podgryzaniem nogawek moich spodni, dlatego ścigamy się kawałek po nierównej ścieżce. Pies szybko zostawia mnie w tyle, a ja sapiąc staram się dobiec na „metę”, którą on sam wyznacza. W tym wypadku jest to ławka, na której zwykłem siadać w wieczory takie jak te i rozmyślać długo, długo, aż nie odmrożę sobie tyłka. Zziajany opadam na drewniane siedzisko i rozkładam ręce na oparciu. No.2 przynosi mi patyka. Ciskam nim najdalej jak potrafię;  mija chwila, nim pies wraca. Rzucam mu jeszcze parę razy.
Przypomina mi się, jak osiem lat temu razem z Kagamim wychodziliśmy właśnie na takie nocne eskapady z No.2. Kagami nie był zachwycony towarzystwem psa, ale w końcu do niego przywykł, a nawet polubił. Tamte spacery różniły się od tych moich, samotnych, dzisiejszych, w zasadzie wszystkim. Z Kagamim nigdy mi się nie nudziło. Był wspaniałym przyjacielem. Moim światłem. Czasami trochę mu zazdrościłem. Czego? Wszystkiego! Naprawdę. Wspaniałego wyglądu, niebywałej kondycji, talentu, wiary i po bliższym poznaniu, przyjemnego charakteru. Poza tym, to właśnie Kagami starał się mi pomóc w problemie, jak miał główny wpływ na moją przeprowadzkę do Osaki. Mój najlepszy przyjaciel doradzał mi, abym poszedł za głosem serca i postępował tak, by na starość niczego nie żałować. Wiem, że te słowa mogą na pozór do niego nie pasować, ale Kagami był bardzo enigmatycznym człowiekiem i nigdy nie udało mi się do końca rozgryźć jego właściwej natury.
Jeśli miałbym powiedzieć, co było tym błędem, który zaważył na reszcie mojego życia, było nim właśnie nieposłuchanie Kagamiego. Jestem całkowicie świadom, że może i niezbyt by mi pomogła jego rada, jednak wtedy nie uciekałbym do Osaki jako ktoś przegrany, po wielkim zawodzie miłosnym, ale i nie tylko. Zawiodłem sam siebie, a jak wiadomo, ucieczka jest najprostszym rozwiązaniem problemów. Tak, jak alkoholik ucieka w alkohol, jak narkoman w proszki – tak ja uciekłem daleko od miasta, w którym dręczyły mnie uczucia.
Takao był w niemal identycznej sytuacji. Z tym wyjątkiem, że on wyznał miłość swojemu wybrankowi. Niestety, Midorima Shintaro, były członek pokolenia cudów, odrzucił go. Takao, spotykając się z całkowitym zrozumieniem z mojej strony, wyprowadził się do Osaki wtedy, kiedy ja to zrobiłem. Spotkaliśmy się na lotnisku, w walizkach wioząc pozostałości dawnego życia. Wtedy żaden z nas nic ni mówił. Wsłuchiwaliśmy się w gwar, jaki powodowali ludzie wokół i liczyliśmy minut do przylotu naszego samolotu.
 Takao płakał, kiedy odlatywaliśmy.
Kończę wspominki z cichym westchnieniem tęsknoty. Nie powinienem o tym myśleć, ale inaczej nie opowiedziałbym tej historii ze szczegółami. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
Wołam No.2 i po chwili już jesteśmy w drodze do domu. Na niebie nie widać gwiazd, ani księżyca. Jest cicho i spokojnie. Deszcz, który kropił w ciągu dnia przestał padać, ale chmury nie zniknęły. Wciąż są na niebie i zdają się wysysać z człowieka resztki pozytywnej energii.
***
Rano wstałem o 6. Wyszedłem z No.2 na krótki spacer po okolicznych uliczkach. Gdy wróciłem, zegar wskazywał godzinę 6:30. Wziąłem krótki prysznic, zjadłem śniadanie składające się z dwóch tostów posmarowanych dżemem truskawkowym i zarzuciwszy torbę na ramię, wyszedłem do pracy.
Na miejscu nie było nikogo. Nie, żebym spodziewał się zastać inny widok. W księgarni, oprócz szefa, pracuje jeszcze jeden chłopak, na drugą zamianę, od 14.30 do zamknięcia. Ja przychodzę rano. Do moich obowiązków należy między innymi: otwieranie księgarni, odbieranie zamówień lub dostaw, porządkowanie książek na regałach i oczywiście, sprzedawanie ich klientom.
Tego dnia ruch jest mały. Mogę w spokoju trochę poczytać. Tym razem mam ze sobą „Wyliczankę”. Jest to kryminał, czyli coś, co czytuję najczęściej.
Po skończone pracy czekam chwilę na Hidekiego-kuna, który chwilkę się spóźnia. Przeprasza mnie za to, kiedy wreszcie przychodzi. Opowiada o tym, jak rzuciła go dziewczyna. Odpowiadam na to paroma słowami pocieszenia i wychodzę z księgarni. Mam wrażenie, że Hideki-kun nieraz próbował się ze mną zaprzyjaźnić. Jednak nie wiem, czy mógłbym jakoś się z nim dogadać. Nie jestem pewien, czy potrafiłbym.
Do Time & Place przychodzę z lekkim opóźnieniem. Jest godzina 15:10, gdy siadam do swojego stolika. Wyjmuję książkę z torby i kładę ją na blat stolika. Tak, by widział ją Takao, który właśnie zmierza w moim kierunku.
− Yo! Widzę, że nowa książka! – zwraca się do mnie z entuzjazmem i uśmiechem na ustach. Stawia przede mną filiżankę z cappuccino.
− Tak. Jeszcze jej nie skończyłem, ale jak znam życie…
− Pożyczam – dokończył za mnie. Takao, podobnie jak ja, uwielbia kryminały, dlatego zbytnio mnie to nie dziwi. – Odzywał się do ciebie ostatnio Kagami?
            Przełykam nerwowo ślinę. Takao zahaczył o temat, który już od jakiegoś czasu… lekko mnie niepokoi.
− Nie… Niezupełnie. Kagami-kun ma teraz bardzo ważną serię meczy, więc nie sądzę, aby miał czas – odpowiadam wymijająco.
− Rozumiem… Ale dobrze, że utrzymujecie kontakt.
− Tak myślisz?
− Oczywiście! Jesteście przyjaciółmi! Świetnie się rozumiecie, więc…
− Ty nie utrzymujesz dawnych kontaktów – ucinam jego wywód. Nie mam ochoty myśleć teraz o Kagamim i o tym, że te jego mecze NBA minęły już dwa tygodnie temu.
            Takao pochmurnieje.
− Masz rację. Nie będę wypowiadać się na tematy, o których nie mam pojęcia. – Ze stolika bierze książkę i odchodzi. Patrzę, jak znika w drzwiach kuchni. Zostaję sam. Oprócz mnie nie ma dziś innych klientów. To wielkie, przytulne pomieszczenie staje się nagle strasznie puste i smutne. Jestem… sam.
            W domu zaskakuje mnie przykra niespodzianka. No.2 zrzucił z parapetu doniczki z kaktusami. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale czasami ten pies jest niemożliwy. Jestem zmuszony posprzątać porozsypywaną wokół ziemię i sprawdzić uważnie łapy swojego pupila. Mogło okazać się przecież, że pokuł się igiełkami kaktusów.
            Dzisiejszy wieczorny spacer jest krótszy niż zazwyczaj. Jestem padnięty i marzę tylko o tym, żeby znaleźć się w cieplutkim łóżku. Na domiar złego, rozpadało się, kiedy do domu zostało mi zaledwie parę przecznic.
***
            Cały tydzień minął niespodziewanie szybko i nim zdążyłem się obejrzeć, jest sobota. Dziś również pracuję, ale mogę pozwolić sobie na nieco dłuższe wylegiwanie się w łóżku rano. Zaczynam dopiero o 9, więc nie czuję potrzeby spieszyć się.
            Myślałem, że tydzień będzie się ciągnął i ciągnął, tak, jak to zwykle bywa w szare, ponure, jesienne dni. Nie miałem racji i całe szczęście. Zdecydowanie wolę, gdy czas przyspiesza, a ja mogę rzucić się w wir obowiązków.
            Dzień mija mi tak, jak każdy kolejny: poranny spacer, praca, kawiarnia. Mam wrażenie, że dziś Time & Place wygląda szczególnie zachęcająco. Przyczynia się do tego również większość zajętych stolików. Cieszę się, że mam towarzystwo innych ludzi nawet, jeśli są oni nieznajomi. Dziś mam ze sobą „Gorączkę zmysłów”, dość świeży nabytek. Tak naprawdę już ją przeczytałem, ale czasami przynoszę do kawiarni właśnie takie książki, by Takao się nie nudził.
            Mój przyjaciel przynosi mi cappuccino i bierze ode mnie książkę. Czyta opis na końcu i chwilę nad nim myśli. Wreszcie zaczyna zachwycać się nad jej tajemniczością, aż w końcu deklaruje swoją chęć przeczytania. W zamian, oddaje mi „Czerwonego smoka”, którego kontynuuję, gdy odchodzi do kolejnego stolika, by przyjąć zamówienie.
            Zagłębiam się w lekturze, sącząc gorące cappuccino. Parzy mnie w język, ale lubię to uczucie. Pozwala mi poczuć, że to, co robię i gdzie jestem, jest prawdziwe.
            Dochodzi godzina 17. Powinienem się zbierać, ale pozostało mi jeszcze parę stron do skończenia książki, która wyjątkowo mi się podoba. Moje cappuccino się skończyło, jednak nie opłaca mi się zamawiać kolejnego. Z resztą, nigdy tego nie robię.
            W chwili, gdy przekręcam ostatnią stronę, z mojej torby zaczyna wydobywać się muzyka. Informuje mnie o tym, że ktoś próbuje się do mnie dodzwonić. Z cichym westchnieniem, sięgam po telefon. Wolałbym go zlekceważyć i czytać dalej, jednak jest to niegrzeczne. Może to w końcu Kagami postanowił się odezwać?
− Halo?
            Odpowiada mi cisza. Sprawdzam, czy aby na pewno odebrałem, zawsze mogłem źle coś nacisnąć. Ale nie. Połączenie trwa, a osoba po drugiej stronie milczy. A może mówi zbyt cicho?
            Mrugam, zdezorientowany. Wciąż z telefonem przy uchu opuszczam kawiarnię. Na dworze jest cicho, ale nieprzyjemnie chłodno. Zwłaszcza dla mnie – nie wziąłem ze sobą płaszcza.
− Halo? Słychać mnie?
            Odpowiada mi cisza. Kończę połączenie myśląc, iż jest to pomyłka.
***
            Następnego dnia sytuacja powtarza się. Jestem wtedy w pracy, kończę obsługiwać klientkę. Wychodzi, a do mnie ktoś dzwoni. Odbieram połączenie, rzucając krótkie:
− Tak?
            Znów nikt nie raczy mi odpowiedzieć. To takie irytujące. Zły, rozłączam się, chcąc oddzwonić na ten sam numer. Spotyka mnie gorzkie rozczarowanie.
12.34
Numer prywatny
***
            Trzeciego dnia czując wibrację w kieszeni, nie odbieram. Jestem w kawiarni, Takao nie zdążył jeszcze przynieść mi kawy. W Time & Place panuje duży ruch. Skupiam się na lekkim łaskotaniu w prawej kieszeni tak bardzo, że zapominam o wyciągnięciu książki. Po prostu siedzę i nie ruszam się ani o milimetr, wstrzymując oddech. Gdy telefon przestaje wibrować, wyjmuję go z kieszeni. To ten sam zastrzeżony numer. Mam mieszane uczucia co do tego. Może ktoś próbuje mnie zastraszyć…? Nie, to nonsens. Nie utrzymuję prawie z nikim kontaktu w Osace, więc czemu? Nie mam czasu się nad tym zastanawiać. Przychodzi Takao, który niestety jest równie spostrzegawczy, jak ja.
– Coś się stało? – pyta łagodnie. W jego oczach widać, że autentycznie się przejmuje. Blokuję i odkładam telefon na stolik. Odpowiadam zaprzeczeniem. Z torby wyjmuję książkę. „Morderstwo w Orient Expresie”. Takao bierze ją ode mnie i przerzuca parę stron, kręcąc głową.
– Już to czytałem. Oh, Kuroko, telefon ci dzwoni.
            Moje ciało przebiegają dreszcze. Sięgam drżącą dłonią po telefon. Nie spodziewam się usłyszeć odpowiedzi:
­            –Tak, słucham?
            I tym razem mam rację.


6 komentarzy:

  1. O. Mój. Boże. Sosnowy. Zakochałam się <3 Chociaż akcja nie jest wartka to opko jest cudowne. Powolne rozwijanie wątku jest jak picie mocnej, gorącej kawy. Najpierw parzy Cię w język i zaskakuje goryczą, a potem wciąga w nałóg. Gdy trafię na takie opowiadanie czuję się jakbym piła taką kawę. A jeśli jest jeszcze tak dobre to tak jakby to był najlepszy istniejący gatynek kawy. Jak zwykle muszę stwierdzić, że masz świetny styl pisania. Zaciekawiłaś mnie i będę czekać na drugą część. Podoba mi się to zabieranie książek (sama tak robię XD). I No 2 taki duży <3 Takao jest biedny bo Midorima go odrzucił :'( jest szanasa na to że się jednak zejdą? No i Kuroko. Kuroko jest sobą. Cichy sprzedawca książek, uciekający przed przeszłością. Ale dlaczego nie chce gadać z Kagamisiem? Przecież Kagamiś jest taki dobry... Czekam na drugą część
    Pozdrawiam
    Lin-chan <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuroko jest samotny! ;-; Choć tu mój mały cieniu przytule cię *wyciąga łapki* Nie! A cemu! *chlipie cichutko* Niech mnie ktoś psytuli ;^; Kuroko mnie nie lubi! A tak na marginesie to on pochłania więcej książek odemnie 0.0 Biedny Takao też został sam! Ranisz jedne z moich ulubionych postaci z tego anime. (Ale i tak kocham twojego bloga) I jest jeszcze No. 2! Jak mogłabym o nim zapomnieć. *.* Uwielbiam go
    Dzisiaj już bez spamów: Sowa

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezz... Nadal jestem pijana tym op, mimo, że czytałam je wczoraj rano... <33 Generalnie cały niemiecki wzdychałam i przeżywałam (tak, przeżywałam, głównie zakończenie, bo nie wiem co z tymi telefonami i mimo, że się domyslam, to muszę to przeczytać >.<), a moja koleżanka się mną załamała, że tak to przeżywam. (powtórzenie.... :// A co tam, ja tu mam wenę komentowania!). Wszystko w tym opowiadaniu jest takie idealne... Od charakteru Kuroko, poprzez sam pomysł, aż po, najważniejsze, ten przepiękny styl! Takie lekkie pióro... I tak przyjemnie się czyta... Awww... Zachwycam się tym.
    No i kurde no, biedny Takao ;-; Musisz zrobić do tego jakis special o nich, o ile nie masz zamiaru rozstrzygnąć ich miłosnej sprawy tutaj >.< O, albo możesz zrobić tragedię... cos jak zakońćzenie w Romeo i Julii... Takie, żeby sobie popłakać. ^^
    Ja już nie mogę się doczekać następnej częsci. I spotkania Kuroko i Aomine (bo oni muszą (!) się spotkać). I ich rozmowy <3 Jak wyznają sobie miłosć i będą żyli razem na wieki i długo i szczęsliwie!
    A tak nawiązując do twojego komentarza pod tym moim pod AoKise i do Kuroko opisującego jesienną pogodę... dlaczego tak dużo osób nie lubi jesieni?! Przecież ona jest taka idealna <33 No bo zobacz sama... Lato... Nieznosne. Najgorsza pora roku, gdyby nie wakacje. -,- Zima... Zdeeecydowanie za zimno. Ale lubię ją prawie najbardziej <3 Tylko przez mrozy nie wylądowała na #1. Wiosna. Najgorsza z najgorszych. Zero uroku (mnie tam jakies małe niepozorne kwiatki rosnące w błotku nie ruszają), ciapa po roztopionym sniegu i alergia. Boże to taka okropna pora roku... A jesień? Jest idealnie, nie zimno i nie ciepło, częste desze (uwielbiam deszcz) i jesień jest TAKA PIĘKNA.... Aww.... Kuroko się nie zna. Frajer jeden. :<< I tak go kocham no nie oszukujmy się... <33 Marry me, Kuroko. Even if you don't like atumn, sucker. No ale niestety, Kuroko jest z Kagamim. Pff.... XD
    Jeju tak się zastanawiam co napisać, bo wszystkie moje pomysły, o czym wspomnieć tak wyleciały mi z głowy w trakcie pisania, i muszę jeszcze raz cię pochwalić za język w tym opowiadaniu <33 Nawet pozornie nudne momenty zmieniłas w tak mega ciekawe, że czytałam z zapartym tchem. No i jestem mega happy, że Kuroko przyjaźni się z Takao <33 To taka słodka przyjaźń! Awww
    Jeju trzymaj tak dalej... Albo nie, rozwijaj się dalej i dalej i napisz książkę, naprawdę. To opowiadanie jest cudowne... Naprawdę jestem nim pijana XD Weny życzę... Duuużo weny, bo umiejętnosci nie brakuje <33 No i chęci <33
    Ps. Życzę miłego wieczoru horrorów, czy na co ty tam jutro idziesz ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam napisać koma wczoraj, ale nie pozwoliła mi na to złośliwość rzeczy martwych... Leżę sobie wygodnie piszę dłuuugą i wyczerpującą opinię i uwaga, uwaga... "aplikacja internet została zatrzymana". Nie powiem wkurzyłam się (tekst się oczywiście nie zapisał), ale ok piszę jeszcze raz. I znowu zachwalam shota, piszę OSTATNIE słowo i znowu się wyłącza! Nosz, szlag jasny mnie trafił, rzuciłam telefon i poszłam spać. Symptom: cierpliwa do czasu.
    Ok, już mi lepiej ^^ mogę napisać to, czego wczoraj mi się nie udało:
    Podczas czytania niezwykle monotonnej egzystencji Kuroko cały czas miałam nieodpartą chęć opisania jego życia jako jesiennego. <-- za ten efekt masz plusika :3 Później rozwodziłam się nad pięknem naszej złotej polskiej jesieni (dusza humanisty w końcu!) i doszłam do takiego oto wniosku:
    Tetsuya mówi, że jest szczęśliwy (podły kłamczuch, powinno być "szczęśliwy") bo ma gdzie spać, co jeść itp. Zaraz skojarzyło mi się to z obrazkiem, który widziałam gdzieś w internetach "Masz własne łóżko, ciepłe posiłki, czyte ubrania, itp to się ciesz bo inni tego nie mają". No w sumie racja, ale jakos nie wyobrażam sobie szczęścia tylko z takich powodów. Gdzie jest iskra ja się pytam! Gdzie są w tym jakiekolwiek uczucia? Do licha ciężkiego jak Kuroko już z kimś będzie to mu się jesień spodoba, bo w końcu znajdzie szczęście bez cudzysłowia. Tyle w temacie filozoficznym.
    Co ja tam dalej pisałam? Ach, sam Kuroko - uwielbiam go za książki i wiersze. Nic dodać, nic ująć.
    Czekam na dalszą część i jakieś stalkerowe smaczki <3

    OdpowiedzUsuń
  5. No to.... Takie pytanko;
    Jakim cudem Takao spostrzegł Kuroko??? To niemożliwe.
    Co do one shota... Kuroko zmula. O matko, jak on zmula. Ale skomentuje całosciowo po drugiej części.
    Mrina pozdrawia :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    świetny tekst, a może yo Kagami albo Aoime dzwoni?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń