Nawiązane
połączenie
Dzień za
dniem mija bardzo szybko. Każdy wybija swój własny rytm, a ja staram dopasować
się do niego, żyjąc z nim w całkowitej zgodzie. Każdy jest podobny. Niemal
identyczny. Jednak… Jest coś jeszcze.
Jedyną różnicę stanowi coś, co zrodziło się na dnie mojego serca. Tak głęboko,
że ledwo to czuję. Ale jest. Mimo wszystko.
Niepewność.
Podekscytowanie.
Delikatna
nuta strachu podsycana irytacją.
Niby
niewiele… A wszystko za sprawą tak banalnego na te czasy urządzenia – telefonu.
Ile to już minęło? Cóż, jutro rozpoczyna się grudzień, więc… będzie to około miesiąca.
Nie mam pojęcia, kto zadaje sobie tyle trudu, by dzień w dzień do mnie
wydzwaniać, nie odzywając się przy tym ani słowem, ale jestem mu wdzięczny.
To
jedyny taki listopad w moim życiu – pełen nadziei. Dobrze, a teraz odpowiedz:
Czy nadzieja nie zawiera się w definicji szczęścia…?
No
właśnie. W tym miesiącu zyskałem nadzieję i uszczęśliwiło mnie to. Zrozumiałem,
że dotychczas tworzyłem tylko pozory swojego życia, negatywne uczucia ukrywałem
za złudną fasadą szczęścia. I tak przez 7 lat.
Czemu aż
tak bardzo się nad tym rozwodzę? To proste. Chcę tylko, byś zrozumiał, ile to
dla mnie znaczy. Do czego to doprowadziło? Moje życie kręci się wokół osoby,
której prawdopodobnie nie znam, a której tyle zawdzięczam. I choć uważam to za
szaleństwo, jestem szczęśliwy.
W tym
wszystkim tak naprawdę piękne jest to, że nigdy nie wiem, kiedy telefon
zadzwoni. Raz będę wtedy w pracy, innym
zaś na zakupach. W moje życie wkradła się odrobina niespodziewanej rozrywki, co
czyni je o wiele ciekawszym. Zupełnie jak w książkach, które tak uwielbiam. Te
głuche telefony… Stały się ważną częścią mojej egzystencji.
Ten czas mnie odmienił.
*
1 grudnia. Dziś telefon nie
dzwonił.
Jestem już w swoim mieszkaniu,
zmęczony po długiej dobie pracy. Tego dnia w księgarni panował niespotykany
dotąd ruch. Domyślam się, że może to mieć związek z mikołajkami, które zbliżają
się nieuchronnie. W każdym razie, dochodzi już 24, a ja siedzę na łóżku dalej,
wgapiony w prostokątny, lśniący wyświetlacz telefonu.
Nikt nie dzwoni. Nikt.
Równie dobrze można dać
nadzieję, co ją zabrać. Nie będę się
okłamywać: czuję się podle. Co takiego musiało się stać, że osoba po drugiej
stronie odpuściła sobie swój „rytuał”? Czyżby jej się znudziło? Odbierałem za
każdym razem i za każdym starałem się mówić to samo, maskując zakłopotanie, ale
finalnie wychodziło mi to różnie. Z czasem zacząłem przyłapywać się na nieco
dłuższej próbie nawiązywania kontaktu z nieznajomym. Jak to możliwe? Czyżby
zaczęło mi na tym zależeć?
Dziś uzyskałem potwierdzenie.
Zależy mi. Zaangażowałem się w to. I co? Skończyło się jak zwykle…?
Nie mogę zasnąć. Wciąż dręczą
mnie myśli, z czego większość jest zdecydowanie nużąca. W końcu jak długo można
rozwodzić się na jeden i ten sam temat? Nie mam już do tego siły. Siedziałem
bezmyślnie wpatrzony w komórkę od przyjścia z Time & Place. W tej chwili
coś sobie uświadamiam. O nie…
Wstaję z łóżka i idę do
kuchni. Tak, jak się tego obawiałem, na podłodze znajduje się sporawych
rozmiarów kałuża. Wzdycham cicho, ale nie ma co się złościć. To tylko i
wyłącznie moja wina. Sięgam po mop i wycieram nim mocz. No.2 zaciekawiony
odgłosami przychodzi do kuchni, ale trzyma się ode mnie z dala. Zawsze, gdy coś
spsoci chowa się za szafką w przedpokoju;
to jego stała miejscówka jeśli chodzi o takie ewentualności. Tym razem
niepotrzebnie tam był, w końcu co mógł poradzić? Jak przez mgłę przypominam
sobie, że szczekał parę razy, wyczekując spaceru, jednak ja byłem jak w amoku.
Kiedy wreszcie udaje mi się doprowadzić podłogę do porządku, a mop ląduje
wymyty na swoim miejscu, podchodzę do psa, który skulony siedzi pod stołem w
kuchni. Wychodzi spod niego, gdy miękko wołam jego imię. Delikatnie gładzę go
po grzbiecie, nie mówiąc absolutnie nic. Chcę, aby przyjął ten gest w ramach
przeprosin. Powoli, nieśmiało, zaczyna merdać ogonem. Coraz szybciej i
szybciej, chcąc mi pokazać, że już wszystko w porządku, że nic się nie stało.
Wpatruje się we mnie cierpliwie, swoimi dużymi, jasnymi oczyma i wydaje się
całkowicie wszystko rozumieć. To, jak się czuję, to, z czym muszę się zmierzyć
lub będę musiał w najbliższej przyszłości. Ktokolwiek wymyślił powiedzenie
„pies jest najlepszym przyjacielem człowieka” miał absolutną rację. No.2 jest
moim kompanem na dobre i na złe. Tej nocy pozwalam mu spać tuż obok siebie, na
łóżku. Czuję, jak jego ciepłe ciało grzeje moje nogi. Miarowo wydychane przez
niego powietrze służy mi za kołysankę.
Kolejny dzień rozpoczyna się
dla mnie inaczej, niż zwykle. Chwilę zastanawiam się, co mnie obudziło. Mój
policzek jest cały w ślinie, a nade mną siedzi No.2. I wszystko jasne.
− Już wstaję... – informuję
pupila, który najwyraźniej nic sobie z tego nie robi, liżąc Mie w drugi
policzek. – Hej!
Szybko podnoszę się z łóżka i
zerkam na zegarek. 6:15. Nienajgorzej. Gdyby nie No.2 najpewniej spóźniłbym się
dziś do pracy. Idę do łazienki wziąć krótki prysznic, następnie przygotowuję
śniadanie dla siebie i psa. Po posiłku wychodzę z nim na 20 minut na spacer,
aby sytuacja z wczoraj się nie powtórzyła. Odstawiam go do mieszkania, chwytam
w biegu torbę i telefon. Księgarnię udaje mi się otworzyć punktualnie.
Dzisiaj przychodzą nowe
książki. Jestem gotowy, aby je odebrać już o 8. Dostawca zjawia się o umówionej
godzinie. Stoję akurat odwrócony tyłem od wejścia, ale słyszę jak zbliża się w
moim kierunku. Powoli, cicho.
− Łaaa! – krzyczy, próbując
mnie przestraszyć. Ja natomiast udaje, że go nie słyszę. – Erm… Tetsu?
− Mówiłem już Hayakawa-kun,
abyś nie zwracał się do mnie po imieniu – wzdycham, odwracając się przodem do wysokiego
bruneta, który wydaje się lekko speszony. Hayakawa Kiichi jest człowiekiem o
dość przeciętnej urodzie. Nie jest ani brzydki, ani przystojny. Jedyne, co mi
się w nim podoba, to jego oczy. Ich szafirowa głębia kogoś mi przypomina… Z
charakteru jednak całkowicie różni się od osoby, którą mam na myśli.
− Daj spokój, Tetsu! A poza
tym, mów mi Kii!
− Nie zamierzam, Hayakawa-kun.
Mógłbyś pomóc przenieść mi pudła z książkami?
Hayakawa markotnieje. Nie
chciałem zrobić mu przykrości, ale tylko jedna osoba w całym moim życiu miała
prawo zwracać się do mnie „Tetsu”.
− Jasne… − odpowiada cicho.
Wychodzimy na dwór, przed księgarnie, gdzie stoi zaparkowany jego samochód. Z
pudłami w jego wnętrzu radzimy sobie błyskawicznie. Po 10 minutach wszystkie
znajdują się w sklepiku, a my razem z nimi. Hayakawa daje mi do pokwitowania
parę dokumentów, po czym zmierza w kierunku wyjścia. Za chwilę jednak
zatrzymuje się i odwraca w moją stronę.
− Tetsu… Właściwie, to
chciałem cię o coś zapytać.
Mierzę uważnym spojrzeniem
Hayakawe. Z wyrazu jego twarzy nie mogę zbyt wiele wyczytać.
− Tak?
− Ro-Robisz coś szóstego
grudnia?
Ze zdziwienia otwieram szerzej
oczy.
− Nie, nie mam jeszcze żadnych
planów – odpowiadam zgodnie z prawdą.
− W takim razie… Wybrałbyś się
ze mną może na festyn świąteczny?
− Oh… − Nie wiem, co
powinienem odpowiedzieć. Hayakawa już od jakiegoś czasu zachowywał się w
stosunku do mnie nieco inaczej, ale nigdzie nie chciał mnie wyciągać. W obecnej
sytuacji postanowiłem się upewnić: − Czy to tylko koleżeńskie zaproszenie?
Zaczerwieniony Hayakawa
zaprzecza zdecydowanym ruchem głowy. Niestety wiem, co to oznacza. Zaciętość na
jego twarzy, dłonie zaciśnięte w pięści. Chcę to przerwać.
− Tetsu, ja…
− Nie mów do mnie w ten
sposób, Hayakawa-kun. Mam już kogoś, kogo darzę uczuciem, więc proszę, nie
dokańczaj.
Na jego twarzy maluje się
szok. Kiwa powoli głową i cofa się do wyjścia.
− Przepraszam… Pójdę już, Tet…
To znaczy, Kuroko.
Opuszcza księgarnię, a ja
czuję ulgę. Tak. Stanowczo, mam kogoś, kogo darzę uczuciem już od bardzo,
bardzo dawna. Niestety, ta osoba o tym nie wie i prawdopodobnie już nigdy się
nie dowie.
*
Po południu kończy się moja
zmiana, więc udaję się tam, gdzie zwykle o tej porze. Time & Place już z
daleka przykuwa moją uwagę. Cieszę się, że będę mógł się tam nieco odprężyć.
Takao przynosi mi cappuccino,
czego na początku w ogóle nie zauważam. Uporczywie wpatruję się w telefon. Nikt
nie dzwoni i nie zapowiada się, by coś miało się zmienić.
− Kuroko?
Odwracam twarz w kierunku
przyjaciela. Przypatruje mi się uważnie, z lekkim niepokojem.
− Dziękuję za kawę – mruczę,
powstrzymując się od odwrócenia wzroku. Nie lubię, gdy ludzie zbyt długo patrzą
się na mnie. Może wynika to z przyzwyczajenia? Od dziecka większość ludzi po
prostu mnie nie zauważa.
− Nie ma za co. Mogę się
dosiąść? – Takao przez całe 7 lat naszej ostatniej znajomości jeszcze nigdy nie
zadał mi takiego pytania. Czuję, po prostu czuję, że jest to początek zmian,
jakie zawdzięczam tajemniczym, głuchym telefonom.
− Jasne – odpowiadam, a Takao
szybko sadowi się na miejscu naprzeciw mnie. Siedzimy chwilę ciszy, a ja całą
siłą woli powstrzymuję się od zerknięcia na telefon, który leży tuż obok mnie,
na blacie stolika.
− Coś jest nie tak – mówi
powoli, podpierając brodę dłonią. Wciąż patrzy a mnie tym samym, przeszywającym
spojrzeniem.
− Stwierdzasz fakty,
Takao-kun?
− Tak. Czyli nie zaprzeczasz?
− Nie.
− Więc co jest?
− Mam w pracy dużo roboty, to
wszystko – wzdycham, urywając nasz kontakt wzrokowy. Sięgam po filiżankę i
upijam z niej łyk gorącego cappuccino. – Mianowicie nic, czym musiałbyś się
przejmować.
Staram się zachować
obojętność, ale Takao nie jest głupi. Wręcz przeciwnie, jest bardzo
inteligentny, a jego wzrok potrafi dostrzec to, czego nikt inny by się nie
dopatrzył.
− Wiesz, może i nawet bym ci
uwierzył, gdybyśmy ostatnio się nie widywali. Ale widywaliśmy. Nie wiem, kto
lub co tak bardzo poprawiło ci ostatnio nastrój, ale ta pozytywna zmiana była
widoczna. A dziś? Przypominasz mi dawnego siebie.
− Dawnego?
− Tak. Wyglądasz zupełnie jak
przez trzy pierwsze lata po przeprowadzce tutaj. Coś się stało. Jeśli nie
chcesz mi powiedzieć, zrozumiem. Jednak ostatnimi czasy zdałem sobie sprawę, że
przez ostatnie siedem lat marny był ze mnie przyjaciel.
− Co ty mówisz, Takao-kun? –
Nie rozumiem. Jego obecność przy mnie, szacunek i wyrozumiałość to cechy, które
sprawiały, że osoba Takao stała się dla mnie po prostu niezastąpiona.
On tylko smutno się uśmiecha.
Ten wyraz twarzy jest dla niego charakterystyczny, odkąd odrzucił go Midorima.
Bardzo często mogę go zobaczyć z właśnie tym specyficznym uniesieniem końcówek
ust. Zapewne musi zadawać sobie wiele wysiłku, by w ogóle móc się uśmiechnąć.
Ponieważ wciąż kocha Midorime.
Szaleje za nim i usycha z tęsknoty do niego. Ja wiem. On też wie. Ale nigdy nie
mieliśmy powodu, aby o tym dywagować.
− Naprawdę nie kumasz? Zamiast
cię wspierać milczałem i unikałem tematu jak ognia. To nie fair. Może gdybyśmy
o tym rozmawiali, nasze życie byłoby teraz inne? Lepsze?
− To już nie ma znaczenia –
odpowiadam, pewien autentyczności tych słów.
− Ależ ma! I to ogromne! Żeby
móc zapomnieć o przeszłości trzeba się najpierw z nią uporać. Więc co się stało
tym razem?
Niechętnie to przyznaję. Takao
ma rację. Jednak czy ufam mu na tyle, by opowiedzieć o tajemniczych telefonach?
Czy jest mi na tyle drogą osobą, aby dzielić się z nim wątpliwościami mną
targającymi? Czy on mnie zrozumie?
Na wszystkie te pytania
odpowiedź jest twierdząca. Takao to idealny kandydat na kogoś, z kim mógłbym
porozmawiać o zdarzeniach minionego miesiąca. Więc…
− Chodzi o Hayakawe-kuna,
dostawcę w księgarni, w której pracuję.
…naginam nieco prawdę.
Takao nie zdaje sobie z tego
sprawy.
− Coś ci zrobił?
− Nie. W rzeczywistości to
miły facet.
− Więc podoba ci się?
Kręcę głową przecząco. Ten
gest ma ukryte w sobie drugie dno. Takao świetnie o tym wie, ale zdaje się
udawać, że jest inaczej.
− Rozumiem… To co z nim nie
tak?
− Ja mu się podobam. Chciał
mnie zaprosić na randkę i wyznać uczucie.
− A ty wciąż…
− Wciąż.
− Jasne. No cóż, to nie taka
prosta sprawa. Co mu odpowiedziałeś?
− Że podoba mi się już ktoś
inny.
− To dobrze. Powinien dać
sobie spokój. Był smuty?
− Był. Ale ty też byłeś wtedy smutny – wyrywa mi się, nim zdążam
ugryźć się w język. Na szczęście Takao tylko przytakuje:
− Byłem i nadal jestem, nie
ukrywam. Taka jest prawda i nic się na to nie poradzi. Dlatego sądzę, że
powinniśmy częściej rozmawiać. Rozumiesz, Kuroko? – chce się upewnić.
Kiwam głową. Moje spokojne,
uporządkowane, do bólu przewidywalne życie się zmienia. Zaczynam lepiej
rozumieć pewne kwestie. Ale przede mną wciąż długa droga.
− Wybacz, musze spadać do
klientów. Nie płać dziś za kawę, to na mój koszt. – Takao puszcza mi oczko,
wstaje od stolika. Biegnie na zaplecze, by uporać się z obowiązkami.
A ja? Ja wciąż siedzę w tym
samym miejscu, w tej samej pozycji i rozmyślam nad wszystkim, co mnie ostatnio
spotyka. Po chwili znów zerkam na wyświetlacz komórki.
Nic. Zero prób nawiązania
kontaktu. Mam dziwne przeczucie, że tak już zostanie. Czy wszystko, co się
właśnie zaczęło, ma równie szybko się zakończyć…?
*
Po raz pierwszy od naprawę
bardzo, bardzo dawna wziąłem sobie w pracy urlop. Myślę, że przyda mi się
trochę odpoczynku. Niekoniecznie chodzi tu o mój stan fizyczny, ale bardziej o
psychikę. Jestem zmęczony. Mój rytuał kilku ostatnich dni stał się następujący:
rano śpię do 9; wstaję i wyprowadzam No.2 na spacer; w pobliskiej wypożyczalni
filmowej wypożyczam kilka filmów, które potem przez dłuższy czas oglądam u
siebie; gotuję i zjadam obiad; pod wieczór udaję się do kawiarni, gdzie
rozmawiam z Takao. Kończy on wtedy pracę
i możemy spokojnie pogadać. A rozmawiamy o wszystkim. O pogodzie, wydatkach,
książkach, przeszłości oraz planach na przyszłość. Aktualnie żadnych nie mam,
ale… Czuję się tak, jak kiedyś. Przypominają mi się czasy liceum, przyjaciele i mimo wszystko – moja
miłość.
Telefon jak nie dzwonił, tak
nie dzwoni.
Zmienia się to 5 grudnia.
Właśnie wróciłem z Time &
Place. Zwyczaj mój i Takao, który polegał na wymienianiu się książkami, znów
stał się aktualny. Ostatnio tego nie robiliśmy, ale dziś pożyczyłem mu kolejną
pozycję. Mój humor jest dobry, żeby nie powiedzieć wspaniały. Uśmiecham się do
lustra w łazience. Postać, która się w nim odbija odwzajemnia go. Jest dość
przystojna, błękitne włosy odbijają blask jarzeniówek, a oczy tego samego
koloru wyrażają wszystko to, czego nie mogę ubrać w słowa. Przeczesuję kosmyki
na głowie ręką. Może powinienem udać się do fryzjera, aby podciąć trochę
końcówki? Nie lubię, gdy ktoś mnie dotyka, ale w tym przypadku chyba powinienem
to znieść.
Całe moje ciało drętwieje, a
uśmiech znika z twarzy, kiedy z pokoju obok zaczyna sączyć się melodia. Dobrze
ją rozpoznaję. To dzwonek mojego telefonu. Z szybko bijącym sercem wychodzę z łazienki,
gasząc w niej światło. Przekraczam próg maleńkiego saloniku i zbliżam się do
niskiego, szklanego stolika, na którym wibruje mój
telefon. Podnoszę go niepewnie, odbieram, przykładam do ucha.
− Tak, słucham?
Gdzieś po drugiej stronie coś
szeleści. Zapada cisza. Następnie znów słychać jakiś dźwięk, lecz nieco inny
niż sekundę temu. Przypomina odgłos przejeżdżającego gdzieś w tle samochodu.
Czy mój rozmówca jest gdzieś na dworze? Mogę tak wnioskować, ale nie dowiem
się, póki sam nie zechce mi tego powiedzieć. O ile, w ogóle się odezwie.
− Siedem lat temu widzieliśmy
się po raz ostatni.
Głęboki, lekko zachrypnięty, męski głos. Poznałbym go zawsze i wszędzie. To niemożliwe.
Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe.
– Pamiętasz to jeszcze? Miałeś zamiar mi coś powiedzieć.
Znów cisza. Bardzo się boję, że będzie mnie ona prześladować już do końca rozmowy. Mylę się. Głos znów rozbrzmiewa w słuchawce:
− Nie dałem ci dojść do słowa. Wkurzony, opowiedziałem ci, jak Sakurai Ryo wyznał mi miłość. Byłem tym zdenerwowany i zdegustowany jednocześnie. Wiesz, co było potem?
Głęboki, lekko zachrypnięty, męski głos. Poznałbym go zawsze i wszędzie. To niemożliwe.
Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe.
– Pamiętasz to jeszcze? Miałeś zamiar mi coś powiedzieć.
Znów cisza. Bardzo się boję, że będzie mnie ona prześladować już do końca rozmowy. Mylę się. Głos znów rozbrzmiewa w słuchawce:
− Nie dałem ci dojść do słowa. Wkurzony, opowiedziałem ci, jak Sakurai Ryo wyznał mi miłość. Byłem tym zdenerwowany i zdegustowany jednocześnie. Wiesz, co było potem?
Milczę. Nie śmiem
odpowiedzieć. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie drży z przejęcia, ale i
rozpaczy. Na dość długą chwilę całkowicie zapominam, jak się oddycha.
Wiem. Oh, jak dobrze to wiem!
Mogłoby minąć i całe tysiąc lat, a ja wciąż bym pamiętał.
− Potem więcej się nie
widziałem. Odszedłeś bez słowa. Bez ani jednego, pieprzonego kurwa słowa! –
Głos w słuchawce drży, a ja oczami wyobraźni widzę, jak ramionami Aomine wstrząsa
niekontrolowany dreszcz. Zawsze tak reagował, kiedy się denerwował. Nie mogę w
to uwierzyć. To naprawdę on. Nic a nic się nie zmienił. No, może ma trochę
większy zasób słownictwa. – Jestem idiotą Tetsu, ale ty jeszcze gorszym.
Skończonym idiotą…! Wiesz, czemu wkurwiło mnie wyznanie Sakuraia? Bo chciałem,
żebyś to ty mi wyznał uczucie, dupku.
Zatyka mnie. Nie mogę złapać
tchu, to zbyt wiele. Na jedną, jedyną chwilę robi mi słabo. Moje nogi drżą, a
ja nie mogę ustać. Opadam na najbliżej mnie stojące krzesło, gwałtownie wciągam
powietrze w płuca. Oczy zaczynają mnie szczypać.
Nie płacz, nie płacz!
− A-Aomine-kun… Ja… Ja…! – Nie
wiem, co powiedzieć, ale bardzo chciałbym móc wydusić z siebie cokolwiek. W
głowie mam pustkę. Milczę więc, a czas mija. Minuta za minutą. Trochę się
uspokajam i mogę coś powiedzieć. Mogę z nim porozmawiać. Choć rozmowa to zbyt
wiele powiedziane. – Jesteś tam wciąż?
Odpowiada mi cisza. Odrywam
komórkę od ucha i spoglądam na jej wyświetlacz. Połączenie trwa.
− Aomine-kun? Halo? – Znów nic.
Głucha cisza. Mam deja vu. – Aomine-kun! – wydzieram się. Zrywam się krzesła, w
dłoni z całej siły trzymam telefon. Nie ma już salonu, nie ma mieszkania, nie
ma nic. Jest tylko Aomine. Nie panuję nad sobą i swoimi emocjami. – Wiem, że
mnie słyszysz, więc powiedz coś! Mów! Aomine-kun!
Lecz on nie odpowiada. Ciskam
telefonem o podłogę. Jego części rozlatują się wokół.
Jest dobrze, jest dobrze, jest
dobrze. Jestem szczęśliwy. Potrafię bez
niego żyć.
Kłamstwo. To wszystko tylko
kłamstwo. Łapię się za głowę, z krzesła zsuwam się na zimną posadzkę. Gdzieś
pod kolanem wyczuwam baterię komórki. Po moich policzkach spływają łzy, ramiona
trzęsą się niekontrolowanie, spazmatycznie wciągane przez moje płuca powietrze kłuje
mnie od środka. Duszę się jękami i zawodzeniem, jakie opuszczają moje gardło.
To tak bardzo boli…!
Ginę w tym świecie bez ciebie,
Aomine.
*
Budzę się na podłodze. Na
policzkach czuję zaschnięte łzy. Pulsujący bój rozdziera mi czaszkę od środka,
dlatego pierwsze co robię, to wzięcie kilku tabletek. W łazience przemywam
twarz lodowatą wodą, dzięki czemu jest mi trochę lepiej. Oczy mam całe zaczerwienione
i podkrążone. Wyglądam tragicznie i tylko perspektywa sprzątania po No.2
sprawia, że wyprowadzam go na spacer. Idę z nim do parku, gdzie spędzamy nieco
więcej czasu niż zwykle. Ale to dobrze. Świeże, chłodne powietrze mnie
otrzeźwia. Dziś 6 grudnia, data znana bardziej jako mikołajki. Kiedy byłem mały
uwielbiałem święta, a właśnie 6 grudnia miałem okazję poczuć ich przedsmak.
Zawsze z mamą piekliśmy tego dnia pierniczki, aby do 24 grudnia zdążyły
„dojrzeć”, zamknięte w tekturowym pudełku. Niestety tylko mniejsza część z nich
dotrzymywała do Bożego Narodzenia, gdyż znając ich miejscówkę, wykradałem tyle,
ile tylko to było możliwe.
Odkąd przyjechałem do Osaki
nie obchodziłem świąt Bożego Narodzenia. Po prostu. Nie czułem takiej potrzeby
podobnie, jak nie czuje jej dziś. Choć dziś nic nie czuję. Wydaje mi się, że
wczorajsza rozmowa z Aomine nie była dla mnie dobra. Dotąd miałem tak wiele
pytań, a tymczasem okazało się, że na wszystkie była tylko jedna odpowiedź,
której udzielił mi właśnie on. Przez ostatnie 7 lat łudziłem się, że jeśli moje
życie w końcu się ustabilizuję i będę mieć szansę na przemyślenie przeszłości,
będę szczęśliwy. Myślałem, że to uczyni mnie spokojniejszym. Jednak wczoraj coś
we mnie pękło. Zawsze chciałem to usłyszeć, ale nie wiedziałem, jakie
konsekwencje tego będą.
Może myślisz sobie teraz, że
dramatyzuję. Lecz co Ty zrobiłbyś na moim miejscu? Gdyby okazało się, że 7 lat
twoje życia okazało się być zupełnie bez sensu? Nawet nie próbuj sobie tego
wyobrażać. Nie chciałbym, żeby przez te moje wywody pogorszył ci się humor. Ale
taka jest prawda. Przerosła mnie ona i nie wiem, co powinienem teraz robić. Mój
telefon wciąż leży roztrzaskany w salonie; nawet nie zadałem sobie trudu
złożenia go. Aomine już do mnie nie zadzwoni, ale i ja z nikim nie będę mieć
kontaktu. Dziś po raz pierwszy od 7 lat nie pójdę do Time & Place, nie
zobaczę się z Takao, nie wymienię się z nim książką. Chcę się w końcu od tego
wszystkiego uwolnić. Mam dość.
Zaczyna się ściemniać. Nie
dziwi mnie to zbytnio. Wstałem przed 13, a zebranie się do wyjścia sprawiło mi
trochę kłopotu. Ostatecznie przesiedziałem w parku z No.2 dwie godziny. Mimo
wszystko, mi wciąż jest mało. Odstawiam psa do domu i ku jego rozgoryczeniu,
zostawiam go samego. Wychodzę bez konkretnego celu. Tylko po to, by zachłysnąć
się powietrzem, by popatrzeć na zachmurzone niebo, by zapomnieć o złudnej
nadziei jaką przyniosły mi głuche telefony, czy może raczej sam Aomine.
Docieram do miasta. Całkiem
sam czuję się tutaj przytłoczony przez ludzi, którzy przyszli tu z
przyjaciółmi. Uśmiechają się, śmieją, rozmawiają. A ja przeciskam się między
nimi i udaję, że mnie nie ma. Moja nikła aura pomaga mi w tym. Jestem pewien,
że w tym stanie źle zniósłbym każde zdziwione spojrzenie, którym by mnie
obdarzono.
Wchodzę do pierwszego lepszego
baru, jaki znalazł się w zasięgu mojego wzroku. Dochodzi dopiero 18, ale jest
tu dość dużo ludzi jak na tak wczesną godzinę. Jest mi to na rękę. Zamawiam
przy barze butelkę sake i siadam z nią w kąciku przy ścianie. Nigdy przedtem
nie piłem tyle, ile zamierzam dzisiaj. Jaki mam w tym cel? Tak właściwie to
żaden. Chcę po prostu odwrócić od czegoś swoje myśli.
Dlatego właśnie opróżniam
butelkę w ciągu następnej godziny. Smak alkoholu nie jest mi obcy, jednak dziś
wydaje się wyjątkowo przystępny. Pijąc, obserwuję dwójkę przyjaciół. Jeden z
nich ma krótkie, czarne, sterczące włosy, a drugi trochę dłuższe od swojego
kompana, blond. Obaj są bardzo przystojni, choć mają zupełnie inne typy urody.
Zajęci rozmową, nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi. Wydają się być czymś
lekko zmartwieni, jednak od czasu do czasu uśmiechają się do siebie promiennie.
Nagle przypomina mi się
Kagami. Gdzie jest? Co robi? Od przeszło dwóch miesięcy, a może trochę więcej,
nie miałem z nim kontaktu. A szkoda, ponieważ zaczynam odczuwać jego brak.
Mimo, że nasza znajomość była o wiele bardziej formalna niż w liceum, wciąż
bardzo go lubiłem i miło mi było posłuchać jego głosu od czasu do czasu. Być
może stało się coś ważnego, przez co nie mógł napisać ani zadzwonić. Mam
nadzieję, że to minie i znów będę mógł z nim porozmawiać. Najchętniej
spotkałbym się z nim, ale nie jest to proste. Kagami jest światowej sławy
koszykarzem, a ja zwykłym, szarym człowiekiem stroniącym od ludzi. Paradoks…
Ponieważ nie chcę upić się do
nieprzytomności, wychodzę z baru. Trochę kręci mi się w głowie, ale czuję
wewnątrz siebie przyjemne ciepło. Nie chcę wracać do domu. Jeszcze nie teraz.
Myślę chwilę nad tym, gdzie mógłbym się udać. W końcu wpadam na pewien pomysł i
ruszam przed siebie nawet nie zauważając, że zaczyna padać śnieg. Zdaję sobie z
tego sprawę dopiero, kiedy jestem na miejscu. Przede mną rozciąga się rzeka.
Jest tu dość stromo, dlatego nie zbliżam się do krawędzi, przed którą stoję.
Jest tak ciemno, że trudno mi dostrzec cokolwiek, nie wspominając już o jej
drugim brzegu. Najbliższa latarnia znajduje się paręnaście metrów dalej. Po
mojej prawej stronie, w oddali, znajduje się dość sporych rozmiarów,
podświetlony na różnokolorowo, most. Płatki śniegu opadają na ziemię i natychmiast
się rozpuszczają, ponieważ jest jeszcze trochę zbyt ciepło, by mogły zatrzymać
się tu na dłużej.
Zaczyna burczeć mi w brzuchu.
Nic dziwnego, w końcu nie jadłem nic od wczoraj. Całkiem zapomniałem o
śniadaniu, a potem nie było mnie w domu. Oprócz tego, mój żołądek zaciska się w
specyficzny sposób, przez co czuję się nieswojo. Nagle zaczynam wyczuwać czyjąś
obecność. Tuż za sobą słyszę ciche kroki. Rzeka w dole cicho szumi, rozbijając
się o brzeg, dlatego nie wiem w jakiej odległości ode mnie znajduje się osoba,
która zdecydowała się tu przyjść. Czy martwię się o to, że coś mogłoby mi się
teraz stać? Nie. Może jeszcze kilka lat temu by mnie to obchodziło, jednak
teraz jestem absolutnie obojętny. Wiem, nie jest to dobry tok rozumowania,
jednak nie potrafię zmusić swojego lekko zamroczonego przez alkohol umysłu do,
chociażby, odczuwania w tej chwili strachu. Mimo wszystko odwracam się. Nie
chcę, by śmierć przyszła niespodziewanie.
Cisza. Śnieg. Lekki wiatr.
Ciemność, w której udaje mi się dostrzec blask oczu. Poznaję postać, do której
on należy.
Chyba wolałbym już śmierć.
− Tetsu.
Doskonale zdaję sobie sprawę,
że dla Ciebie to zakończenie może wydawać się banalne. Jednak dla mnie wcale
ono takie nie jest. Zamieram, nie potrafiąc chociażby drgnąć. Aomine podchodzi
do mnie bardzo, bardzo powoli. Zdaje mi się, czy czas zwolnił? Jego oczy
świecą. Od łez. Nachyla się i całuje mnie krótko w usta. Następnie odsuwa się,
nie doczekawszy się z mojej strony reakcji. Stoimy wpatrzeni w siebie. Zaciskam
dłonie w pięści i schylam głowę. Moje oczy również zachodzą łzami. Ramiona
trzęsą mi się od bezgłośnego szlochu. Aomine ponownie zbliża się do mnie, aby
tym razem mocno chwycić mnie w ramiona. I nie puszczać. Już nigdy.
− Boże, Tetsu, przepraszam cię
za wszystko… Kocham cię – szepcze i tylko mocniej mnie do siebie przyciska. Nie
mogę złapać oddechu. Nie mogę uporządkować myśli. Nie mogę przestać płakać,
choć wiem, że to tak żałosne. Po prostu chcę tak zostać i móc wdychać zapach
Aomine do nieprzytomności; czuć jego obecność.
− Po prostu już nigdy nie
pozwól mi odejść. – Mówię to tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Bardzo cichym, dziwnie
spokojnym głosem. Jestem pewien, że mnie usłyszał.
Jestem pewien, że rzeczywiście
zatrzyma mnie przy sobie.
A Ty? Też tak myślisz?
Zacznę od tego, że po raz pierwszy czytam jakiekolwiek opowiadanie na komputerze, a co za tym idzie, po raz pierwszy słucham muzyki zaproponowanej przez autora. Nie wiem czym się kierowałaś wybierając tę piosenkę, ale połączenie jej z tym fanfikiem wywołało u mnie niekontrolowany atak płaczu. Po raz pierwszy od dość dawna rozryczałam się jak małe dziecko (nie płakałam tak długo, że reakcją moich oczu na pierwsze krople łez było straszne szczypanie, To bolało ;-;).
OdpowiedzUsuńTak jak w tamtej części działo się mało to tutaj akcja się mocno rozwinęła na plus oczywiście.
"− Siedem lat temu widzieliśmy się po raz ostatni. – Głęboki, lekko zachrypnięty, męski głos. Poznałbym go zawsze i wszędzie. To niemożliwe. Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe. – Pamiętasz to jeszcze? Miałeś zamiar mi coś powiedzieć. – Znów cisza. Bardzo się boję, że będzie mnie ona prześladować już do końca rozmowy. Mylę się. Głos znów rozbrzmiewa w słuchawce: − Nie dałem ci dojść do słowa. Wzburzony, opowiedziałem o tym, jak Sakurai Ryo wyznał mi miłość. Byłem tym faktem wkurzony i zdegustowany jednocześnie. Wiesz, co było potem?
Milczę. Nie śmiem odpowiedzieć. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie drży z przejęcia, ale i rozpaczy. Na dość długą chwilę całkowicie zapominam, jak się oddycha.
Wiem. Oh, jak dobrze to wiem! Mogłoby minąć i całe tysiąc lat, a ja wciąż bym pamiętał.
− Potem więcej się nie widziałem. Odszedłeś bez słowa. Bez ani jednego, pieprzonego kurwa słowa! – Głos w słuchawce drży, a ja oczami wyobraźni widzę, jak ramionami Aomine wstrząsa niekontrolowany dreszcz. Zawsze tak reagował, kiedy się denerwował. Nie mogę w to uwierzyć. To naprawdę on. Nic a nic się nie zmienił. No, może ma trochę większy zasób słownictwa. – Jestem idiotą Tetsu, ale ty jeszcze gorszym. Skończonym idiotą…! Wiesz, czemu wkurwiło mnie wyznanie Sakuraia? Bo chciałem, żebyś to ty mi wyznał uczucie, dupku." Aomine-kun nie obrażaj Tetsiaka... Ale motywy miłosne w stylu ,,No on wyznał mi miłość, nie powiem Ci że go odrzuciłem, a tak naprawdę kocham Ciebie bo... Bo tak. Znajdę Cię po X latach i dopiero będziemy razem" są denerwujące. Jakby mi tak facet/kobitka zrobił/a to bym potem zabiła xd.
,,− Boże, Tetsu, przepraszam cię za wszystko… Kocham cię" W tym momencie to już w ogóle tażałam się po dywanie płacząc, tuląc myszkę od laptopa i krzycząc ,,O MOJ BOŻE AOMINE DLACZEGO NIE ZROBIŁEŚ TEGO OD RAZU????!!!!!" (Mój brat nakrzyczał na mnie że zakłócam jego spokój xd).
Podsumowując, stworzyłaś genialne opowiadanie. Pomijając już genialny styl pisania, język, opisy i te wszystkie pierdoły, udało Ci się wymyślić genialną fabułę. Skrzywdzonego Tetsiaka, którego ,,Głuche telefony" wyciągają ze smutnej rutyny, a gdy nagle się urywają uświadamia sobie jak bardzo się do nich przywiązał.
Dziękuję Ci za to opowiadanie z całego serca.
Pozdrawiam i tulę mocno do serduszka.
Lin-chan
Kuźde już dawno żadne opowiadanie mnie tak nie wzruszyło! Ten koniec jest taki piękny...
OdpowiedzUsuńOgólnie to wole KagaKuro, ale to AoKuro rządzi! Takie cudne *ociera łezke* że aż nie wiem co powiedzieć. Albo nie jednak wiem: Tetsu! Aomine! Obaj jesteście idiotami. Kompletnymi! I prosze mi tu nie dyskutowac! Koniec! Kropka! Finito! The end! Itd. Itp. *sowa nażarta cukrem (czyt. nadpobudliwa) level: 99* Podsumowując: Kuroko to idiota, Aomine debil, kochany No.2 jest ciagle kochany, Takaoś choć tu przytule cię! I jeszcze "Shin-chan znajdę cię i zjem ci telefon! I okularki! *^* " Sowa
Ps. Komentarz kompletnie bez ładu i składu. Sorki na emocje mnie wzięło *rumieni się* Kuroko jest naprawdę biedny w tym opowiadaniu. Tak mi go szkoda. A zresztą ekscytuje się jutrzejszym turniejem mikołajkowym w szkole (kocham kibicować na meczach siatkówki [grać już trochę mniej dupa jestem jeśli chodzi o odbiór "dołem"] *.* ) Pozdrawiam i śle tulaska!
Łaaaa!!! Buuuu!!! Ryk na miejscu proszę państwa! Morze łez! To było takie...takie... Ah! I Och! I w ogóle aż mam ochotę poszukać własnego serca :) już dawno nie czytałam tak dobrego AoKuro!
OdpowiedzUsuńCudny prezent na Mikołajki, zaiste cudowny!
Pozdrowionka i ciepłe tulaski^w^
Ohh nareszcie wolna chwila, żeby to przeczytać <3
OdpowiedzUsuńI wiesz co? KOCHAM. To jest takie idealne... Ja wiedziałam, że Aomine do niego przyjedzie. Nie mogłoby być inaczej. Nienienie. I mimo, że to miało tylko dwie części to mam wrażenie że nawiązałam taką więź z Kuroko... Często miewam podobne jak on rozkminy, więc przyjemnie mi się je czytało ^^ A reakcja Tetsu po rozmowie z Aomine była taka... Wow. Tyle emocji, osunął się na podłogę, argh... To musiał być dla niego szok. Moje biedne, niebieskie... T^T I zakończenie takie kochane... Happy end a tak bardzo mi się podoba, że mam ochotę przeczytać to jeszcze raz. A jego reakcja, jak zobaczył swoje love XD 'Chyba wolałbym już śmierć" Bezcenna. Swoją drogą jak lekko już wstwiony Kuroko poszedł nad tą rzekę, to się bałam, że sierota się potknie i do niej wpadnie! Ulga, że mi tego oszczędziłaś, chociaż i takie zakończenie pewnie by mi się spodobało ^^; Ja chcę więcej takich cudeniek, dlatego czasu na pisanie życzę i do następnego! ^^ Aw, no i dziękuję. Za to opowiadanie.
Ojej. Ojej, ojej. Ojej, ojej, ojej.
OdpowiedzUsuńCześć :)
W tym samym dniu, ale o innej godzinie... Dopiero co sid obudziłam i od razu siuuu komórka, i piszemy komentarz. Ja to jednak komentów nie umiem pisać, więc... To będzie monolog xD
Aomine, Aomine, ou shit Aomine <3
Szok szok szok. Czytam tak sobie o tych głuchych telefonach i... Czemu ten kretyn milczy? (Tak ja bardzo lubie obrażać postacie)
Kuroko... CZEMU on uciekł? Bo sie Daiki wkurzył, że nie należy pić? .-.
Wait what. ;____;
A nie bo myśle o tym jak to Kuroko + Wódka wygląda iii.... Mózg Mrinusi pisze co chce ;-;
Ale. Wracając do kochanego Aomisia-biegnij, biegnij nie wypuszczaj, Daiki, kurna nie wypuszczaj! XD
Prawie płakałam gdy sie spotkali... T^T
Ale nie lubie ryczeć w samotności o 2 w nocy, więc nie.
Wciągam gluty w nos, łzy sie cofają.... Auć. Nie lubie glutów :(
Iiiii nie wiem co mam tu jeszcze napisać! >.<
Okej kończe komenta i lece czytać dalj xD
Mrina pozdrawia :*
Tak długo jak czytam opowiadania, PIERWSZY RAZ spotykam właśnie takie. Nie wierzę, że akcja jest tak spokojna. Jak dla mnie, nawet dla Kuroko to jest zbyt wolne, ale idealnie się to razem komponuje. Odprężyłam się przy tym opowiadaniu jak nigdy. Poczułam, że moje życie dosłownie zwolniło swoje tempo. Na początku pierwszego partu odniosłam wrażenie, jakbym czytała opowieść jakiegoś starszego człowieka, takiego dziadziusia który uracza swoją historią wnuki... Czytając komentarze zauważyłam, że ktoś porównał to opowiadanie do picia kawy- nie pomylił się. Mówiąc krótko- jestem najnormalniej w świecie zachwycona. Już dawno nic mi się tak nie spodobało. Dziękuję Ci za to opowiadanie. To pierwszy Twój twór, z którym się zapoznałam i to była najlepsza decyzja z możliwych, by coś u Ciebie przeczytać, mimo późnej pory.
OdpowiedzUsuńDziękuję jeszcze raz.
To takie strasznie miłe móc przeczytać takie ciepłe słowa na temat swoich tworów ;; ♥ A zwłaszcza, jeśli czytelnik rozumie zamysł autora. Bo tak, dokładnie taki miałam zamysł - wprowadzenie w życiu Kuroko monotonni i strasznego, strasznego spokoju po silnie przeżytych w młodości uczuciach. Aż w końcu nutka tajemniczości i nadziei, związana z telefonami od Aomine.
UsuńStrasznie się cieszę, że opowiadanie Ci się spodobało ♥ Nie powiem, długo nad nim siedziałam i zastanawiałam się, jak poszczególne elementy połączyć w całość ^^'
To ja dziękuję za przeczytanie i chęć podzielenia się ze mną Twoimi odczuciami ♥ jestem za to bardzo, bardzo wdzięczna ^^ To właśni słowa, takie jak Twoje, zachęcają do dalszego pisania i dodają weny jak nic innego :)
Arigato!
Zapraszam również do czytania innych opowiadań ^^ Może coś innego też zapadnie ci w pamięci? ^^ Ah, no i oczywiście polecam specjal do tego opowiadania (MidoTaka) xD ^^'
Pozdrawiam i życzę dobrej nocy ^^ c:
Cały dzisiejszy dzień, dosłownie :D, czytałam Twoje twory, głównie kieruję się wtedy znajomością paringów. Jak nie znam postaci, to nie czytam. :D Ale zapewniam, że przeczytałam u Ciebie dużo tekstów. Gdzieś tam po drodze komentowałam niektóre, ale to najbardziej mi utkwiło w pamięci. Mam nadzieję, że jeszcze coś od Ciebie tak bardzo na mnie wpłynie. ^^ Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny. <3
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, jednak to Aoime cały czas dzwonił... jak bardzo przyzwyczaił się do tych telefonów... ;) a ta końcówka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia