Muzyka: https://www.youtube.com/watch?v=H53q4K3D9V0
Ten
dzień był ostatni w moim życiu.
Rano jak
zwykle przyszedłem do pracy. Szef, chociaż równy z niego gość, nie dał mi
wolnego w mikołajki. W sumie szkoda, bo chciałem spotkać się i porozmawiać z
Kuroko. Nawet do niego zadzwoniłem. Kiedyś podał mi swój nowy numer, ale nigdy nie
było potrzeby, bym z niego korzystał. Tym razem również nie miałem z niego
wiele pożytku. Kuroko miał wyłączoną komórkę, o czym powiadomiła mnie
sekretarka. Postanowiłem więc, że się do niego przejdę, ale właśnie wtedy
okazało się, iż będę musiał przyjść do pracy. Nie jestem typem człowieka, który
wykłócałby się o tego typu rzeczy, dlatego po prostu przyszedłem o dziewiątej
do kawiarni Time & Place. Otworzyłem lokal i zaszyłem się za ladą baru,
nudząc niemiłosiernie. Wszystkie książki, które ostatnio pożyczał mi Kuroko już
przeczytałem, a nawet wziąłem ze sobą jedną, aby mu oddać. Jak się później
okazało, na próżno.
Pierwszym
klientem tego dnia był wysoki, brązowowłosy mężczyzna, na oko około
trzydziestki. Zajął stolik przy oknie. Gdy podszedłem do niego, aby złożył
zamówienie, poprosił o expresso. Odmówił, kiedy zaproponowałem mu ciasto,
dlatego udałem się do kuchni, aby przyrządzić zamówioną kawę. Szybko się z tym
uporałem i podałem mu ją w niecałe dziesięć minut. Wtedy też miałem okazję
lepiej mu się przyjrzeć. Szczupły, acz dobrze zbudowany. Ciepłe, ciemnobrązowe
oczy, długie rzęsy, delikatny zarost na mocno zarysowanym podbródku. Z
którejkolwiek strony by nie spojrzeć, ideał.
Ah, ale
nie dla mnie.
Zdaje
się, że jeszcze o tym nie wspomniałem, ale mam już kogoś. To znaczy, nie
widziałem tej osoby od siedmiu lat. Być może nawet już jej się zmarło! Lecz
mimo to, kocham tylko ją. A raczej, jego. Midorima Shintaro to facet, o którym
wciąż myślę, fantazjuję i do którego wzdycham. Jaka szkoda, że jest hetero i w
sumie złamał mi serce. Pod tym względem jestem prawdziwym masochistą! Z każdym
dniem kocham go coraz mocniej. Mam taką małą obsesję na jego punkcie, jeżeli
mogę to tak nazwać.
Wciąż o nim myślę. Robiąc
sobie rano śniadanie, przyszykowuję dwie porcje. Jedną dla niego, aby pod
wieczór móc wyrzucić zmarnowane jedzenie do kosza. Codziennie rano słucham w
radiu horoskopu, aby móc zaopatrzyć się w szczęśliwy przedmiot dla raka*. Cała
sterta tych niepotrzebnych nikomu pierdół zalega w moim salonie, ale nie
przejmuję się tym. Wiem, że gdyby Shin-chan tu był, byłby ze mnie zadowolony.
Przynajmniej tak to sobie tłumaczę. Inaczej bym nie mógł.
Moje
zachowanie nie jest normalne i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jednak,
kocham go. Bardzo, bardzo go kocham. Z każdym dniem coraz mocniej. Jedyne, co
mnie w tym wszystkim przeraża to to, iż boję się, że pewnego dnie stanie się
coś… Ah, zresztą nieważne. Nie chcę przynudzać.
Facet,
który odwiedził kawiarnię w mikołajki zmył się równie szybko, jak się pojawił.
Pomyślałem wtedy, że z jednej strony to dobrze. Shin-chan przecież mógłby być
zazdrosny! Jednak z drugiej… Nie zapłacił za swoje expresso. I tyle go
widziałem.
Wiedziałem,
że gdyby szef się o tym dowiedział, zacząłby dramatyzować. Przez siedem lat, od
kiedy zacząłem pracować w Time & Place, nawiązały się między nami relacje koleżeńskie.
To… Chyba jednak za mało powiedziane. Szef troszczył się o mnie, jakbym był co
najmniej jego dalekim kuzynem. Za każdym razem, gdy mieliśmy okazję się
spotkać, wypytywał mnie o wszystko. O samopoczucie, o zdrowie, o rzeczy, które
ostatnio wydarzyły się w moim życiu. Ale w moim nudnym życiu nic się nie
działo. Monotonnie i z fałszywym uśmiechem opowiadałem o tym, jak to wspaniale
mieszka mi się w Osace. O tym, jak razem ze swoim parterem się kochamy. O tym,
jak jest nam razem dobrze.
Opowiadałem
tylko to, co działo się w mojej głowie, zapominając o rzeczywistości. Wtedy
szef polecił mi dobrego psychiatrę.
Doktor
Suzuki miał okazję spotkać się ze mną tylko raz. Zadawał dziwne pytania, więc udzielałem
mu dziwnych odpowiedzi. Przepisał mi tabletki, które obecnie spoczywają ukryte
w bezpiecznym miejscu – pod zlewem w łazience. To naprawdę świetna kryjówka!
Nawet Shin-chan by się nie domyślił! Ale lepiej, jeśli nigdy się o tym nie
dowie.
Tamtego dnia, szóstego grudnia, do kawiarenki zawitało
całe mnóstwo ludzi. Oprócz jegomościa z rana, wszyscy zapłacili swoje rachunki.
Nudziłem się, mieszając zimną kawę w swoim służbowym kubku. Ruch trochę osłabł,
dzięki czemu mogłem pozwolić sobie na chwilę przerwy.
Wciąż czekałem na Kuroko.
Łudziłem się, że mimo wszystko z nim porozmawiam. Przez parę ostatnich tygodni
zdałem sobie sprawę, jak wiele straciłem przez przeszło siedem lat. Mój
błękitno włosy przyjaciel, którego w sumie nie mam prawa tak nazywać,
uświadomił mi to. Zobaczyłem uśmiech. Szczery, prawdziwy, niewymuszony. Zapewne
nawet nie zdawał sobie sprawy z jego obecności na swoich wargach, które
zazwyczaj miał zaciśnięte, popękane i blade. W głębi duszy cieszyłem się jego
szczęściem. Zacząłem mu nawet zazdrościć! „Ah, on to ma jednak dobrze!” –
myślałem. „Mi i Shin-chanowi nie powodzi się w końcu najlepiej…”
O,
zapomniałbym. Ubzdurałem sobie, że jestem w związku z Shin-chanem. Byłem
pewien, że w tamtych dniach
przeżywaliśmy kryzys.
Do
osiemnastej wszystko było takie, jak zawsze. Nudne. Na dworze zrobiło się
ciemno, a ludzie, którzy zdecydowali się jeszcze wstąpić do Time & Place,
odwieszali przemoczone kurtki na wieszaki. W gruncie rzeczy, w kawiarni było
całkiem przyjemnie. Ciepło i przytulanie. Ogromne szyby w oknach zaparowały, a
dwójka dzieci w wieku około czterech lat zaczęła na nich rysować. Bazgrołki,
których smugi dziwnym trafem przywodziły mi na myśl rodzinny dom. Wykonane
małymi, niezdarnymi paluszkami drzewko, piesek i, jak sądzę, buda, sprawiły, że
oczy zaszły mi łzami.
Stałem
wtedy po drugiej stronie baru, naprzeciw wejścia, oniemiały, gapiąc się na
dzieciaki. Pamiętam dokładne, jak po policzku spłynęła mi łza, a ja nie byłem
nawet pewien, skąd się tam wzięła. Człowiek, który wyrósł przede mną jak spod
ziemi otarł mi twarz chusteczką. To było takie przyjemne! Nawet nie widziałem
kto to. A jednak ta osoba wykazała odrobię współczucia. Przetarła mi oczy i
policzek chusteczką, której zapach był wprost zniewalający. Tylko jednak osoba
w całym moim życiu tak pachniała.
Myśl, że
to może Kuroko, nawet nie przyszła mi wtedy do głowy. To nie był on. Jednak, ja
wiedziałem. Nie musiałem nawet patrzeć na tajemniczego mężczyznę, o którym
wiedziałem tak wiele… Bzdury! Nic o nim nie wiedziałem, lecz w mojej wyobraźni
znałem go od podszewki.
Zwróciłem
na niego swoje lekko opuchnięte, zaczerwienione oczy. To nie była żadna nowość,
żadna niespodzianka. W końcu on zawsze ze mną był.
− Shin-chan.
Stał przede mną najprawdziwszy
Midorima Shintaro. Wyglądał o wiele starzej, niż go sobie wyobrażałem! Nieco
przydługie, zielone włosy były przemoknięte, podobnie z resztą jak jego czarny,
podróżny płaszcz. Na zaczerwienionym nosie miał zaparowane okulary, które choć
widocznie nowe, nie różniły się od tych noszonych przez niego w liceum. Te same
długie rzęsy, te same ponętne wargi, ten sam wyraz twarzy, która zdradzała jego
wiek. Jedyne, co było nowe, to jego spojrzenie. Było tak smutne, jak jeszcze
nigdy. Nic nie mówił, tylko wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Chyba nie do
końca wierzył, że tam ze mną był.
Trochę bałem się naszego
milczenia i napiętej atmosfery, która bez zwątpienia była między nami. Z
Shin-chanem z moich wyobrażeń rozmawialiśmy całkiem często i na luzie. Czasem
nawet żartowaliśmy. Jedynym minusem wyimaginowanego Shin-chana było to, że nie
istniał.
Tymczasem przede mną stał ten
jedyny, prawdziwy Midorima. Mój ukochany, ale jednocześnie ten, do którego
żywiłem w sercu urazę. Za to, że mnie odrzucił, że nie słuchał do końca, tylko
zdenerwowanym, wręcz obcym tonem kazał mi odejść i już nigdy mu się nie
pokazywać.
Więc czemu to on pokazał się
mnie? Czy nie miałem prawa żądać od niego tego samego w zamian po tym, jak mnie
zranił?
Oczywiście, że nie! Przecież
to Shin-chan!
Bez nawet chwili wahania, czy
chociażby przemyśleń, zerwałem z siebie kremowy fartuch, który był obowiązkowym
elementem mojej garderoby, jeśli chodziło o pracę. Zamknąłem kasę i zarzuciłem
na siebie trochę przykrótką kurtkę, która leżała tuż obok mojej torby, na
zapleczu. Samej torby nie wziąłem jednak ze sobą. Nie wiem, dlaczego. Może
skrycie wiedziałem, że nie będzie mi już potrzebna.
Wróciłem do Shin-chana, który
wciąż stał przy ladzie barku. Chwyciłem jego realną, ciepłą dłoń, tak mocno,
jakbym bał się, że będzie próbował się wyrwać. On nie protestował. Dał się
wyprowadzić z kawiarni. Zostawiłem wszystko tak, jak było. Klientów, dzieci,
rysunki na zaparowanej szybie, zaopatrzenie. Nic z tych rzeczy nie było dla
mnie ważne. Liczył się tylko Shin-chan.
Szliśmy na skróty, bocznymi
uliczkami. Dobrze je znałem, więc śmiało prowadziłem go coraz dalej i dalej.
Bezmyślnie przemierzałem trasę, jaką poruszałem się na co dzień, trzymając
Shin-chana tak mocno i tak blisko mnie, jak tylko się dało. W pewnym momencie
zatrzymaliśmy się. Serce zamarło mi w piersi. Byłe przekonany, że Shin-chan
powie, że już nigdzie dalej nie idzie i mam go puścić. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu
myliłem się. Shin-chan delikatnie wyswobodził się z uścisku mojej dłoni i
ściągnął z siebie płaszcz. Zamarłem, kiedy naciągnął go na moją głowę. Był tak
długi, że spokojnie osłaniał cały tył mojego ciała od zimnego, przenikliwego
wiatru i deszczu ze śniegiem. Tak, nawet nie zauważyłem, kiedy się rozpadało.
Shin-chan nie zadawał mi żadnych pytań. Milczał tak, jakby wszystko wiedział i
doskonale rozumiał. Niczym dwójka przyjaciół, znających się na wylot;
niepotrzebująca słów do porozumiewania się – takie sprawialiśmy wrażenie.
W rzeczywistości Shin-chan nic
nie wiedział i nic nie rozumiał. Nie przeszkadzało mi to jednak w upartym
myśleniu, że jest inaczej.
Nie wstydziłem się swojego
małego, ciasnego mieszkanka przed Shin-chanem. Nie wstydziłem się nawet tego,
że sąsiadka mieszkająca naprzeciwko mierzyła nas podejrzliwym wzrokiem, kiedy
wchodziliśmy do mnie. Rozebraliśmy się z butów i, w moim przypadku, kurtek.
Zaprowadziłem Shin-chana do mojej sypialni – nie miałem w tym ukrytych
intencji. Po prostu nie chciałem, by widział swoje szczęśliwe przedmioty z
przeszło siedmiu lat zagracających salon i kuchnię. Wstawiłem wodę na herbatę,
a z łazienki przyniosłem dwa ręczniki. Ten puchaty, zielony podałem jemu.
Jednak Shin-chan ani drgnął. Siedział cały przemoczony na moim łóżku i
wpatrywał się martwym wzrokiem w drewniane panele podłogowe.
− Co ja tu w ogóle robię? –
spytał nagle. Nie mnie; on zadał to pytanie samemu sobie. Wybuchnąłem śmiechem.
To wszystko było tak niedorzeczne!
− Aktualnie, siedzisz i
moczysz mi łóżko, Shin-chan – odparłem, wciąż się szczerząc. Chwila ciszy
została przerwana przez śmiech. Tym razem to Midorima się roześmiał. Szybko do
niego dołączyłem i tak śmialiśmy się obydwaj. Tak długo, aż rozbolał mnie
brzuch.
Z moich oczu płynęły łzy, a ja
wciąż chichrałem się jak głupi. W końcu śmiech przemienił się w głuchy jęk, a
następnie, w płacz i zawodzenie. Shin-chan zamilkł i uważnie mi się przyglądał.
Pod naporem jego spojrzenia zrobiło mi się trochę głupio. Ryczałem jak jeszcze
nigdy. Obiema rękoma zasłoniłem twarz i zacząłem łkać w dłonie.
Shin-chan ocknął się po
piętnastu minutach mojego płaczu. Zmęczony staniem, osunąłem się bezwładnie na
podłogę, a on dopadł mnie w ułamku sekundy. Świat zawirował, gdy jego ciepłe,
silne, bezpieczne ramiona objęły moje drobne, drżące ciało. Shin-chan zaczął
głaskać mnie po głowie i szeptać do ucha dużo miłych słów. Mówił, że już
wszystko jest dobrze, że mnie nie zostawi i od teraz będzie tylko lepiej.
Wspomniał coś o tym, że zostawił całe swoje dotychczasowe życie dla mnie. Wciąż
płakałem i za nic nie mogłem przestać. Gwizd czajnika oznajmiający zagotowanie
się wody przeszkadzał mi w zebraniu myśli, rywalizując z moim głośnym,
świszczącym oddechem i jękami. W końcu Midorima chwycił moją twarz w dłonie,
opierając swoje czoło o moje. Patrzył mi w oczy, które błyszczały. Miałem
wrażenie, że widzę w nich bezchmurne niebo nocą – usiane gwiazdami, idealnie
piękne.
− Co robiłeś przez te siedem
lat? – zapytałem drżącym głosem.
− Ożeniłem się.
− Macie dzieci?
− Nie.
− Jesteście szczęśliwi?
− Nie.
− Ładna jest?
− Piękna.
− Młoda?
− Nieco starsza ode mnie.
− Kocha cię?
− Tak.
− A ty ją?
− Nie.
Zasypywałem go serią
bezmyślnych pytań, a on szybko i szczerze odpowiadał mi na każde z nich. Gwizd
czajnika z kuchni narastał i narastał, ale żadnego z nas to nie obchodziło.
− Chciałeś się żenić?
− Nie. To ona nalegała.
− Gdzie pracujesz?
− Jestem ordynatorem rodzinnej
kliniki.
− Myślałeś o mnie chociaż
trochę?
− Tak. Myślałem całkiem sporo,
niemal każdego dnia.
− Martwiłeś się?
− Bardzo.
− Czemu tu jesteś?
− Bo cię kocham. Jesteś dla
mnie jedyny, Takao. Uświadomiłem to sobie niedawno, ale taka jest prawda.
Liczysz się dla mnie tylko ty. Yoshiko nie miała żalu, kiedy powiedziałem jej,
że zamierzam cię odnaleźć.
− Yoshiko?
− Moja żona.
Chwilę milczałem, próbując
połączyć fakty.
− Ona wie, że mnie kochasz?
− Nie. Powiedziałem, że jadę
odnaleźć przyjaciela.
− Okłamałeś ją?
− Owszem, Bakao. Zrobiłem to,
bo cię kocham. Chcę tu z tobą zostać.
W tamtej chwili nawet nie
przeszło mi przez myśl, że Shin-chana mogło po prostu znudzić dotychczasowe
życie i szukając nowych doznań, przypomniał sobie o mnie. Nie wiem, czy to
prawda, czy nie. Wolałem o tym nie myśleć. Powoli i na drżących nogach wstałem,
aby wyłączyć czajnik. W końcu nie zrobiłem herbaty. Wróciłem do sypialni, w
której Shin-chan wciąż siedział na podłodze. Ukucnąłem przy nim.
− Jesteś prawdziwy, Shin-chan?
Tego pytania się nie
spodziewał. W przeciwieństwie do moich poprzednich, to było całkowicie
przemyślane. Może to moja kolejna halucynacja, którą po prostu bałem się
zniszczyć tabletką?
− Jestem tu, nanodayo. Ja,
nikt inny. Co masz na myśli?
− Nic, zupełnie nic,
Shin-chan.
Musnąłem delikatni jego usta
swoimi. Nie musiałem długo czekać na reakcję z jego strony. Natychmiast
pogłębił pocałunek, wplatając swoje długie, smukłe palce w moje włosy. Smakował
miętą. Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem. W amoku pociągnąłem go na
łóżko. Dalej to on przejął alternatywę. Moje słodkie, kochane tsundere dorosło
i przestało się wstydzić. Midorima dosłownie zerwał ze mnie koszulę, której
guziki rozsypały się wokół. Nie pozostałem mu dłużny. Z tym, że ja oszczędziłem
jego garderobę. Rozwiązałem krawat i odrzuciłem go daleko, daleko w kąt
sypialni. Delikatnie zsunąłem mu z ramion koszulę, pozwalając, by jego dłonie
błądziły po moim nagim torsie. W pewnej chwili Shin-chan znieruchomiał.
Zawieszony nade mną, patrzył mi prosto w oczy. Trwało to parę minut, a może i
dłużej. Nie wiem czemu, ale przerwałem nasz kontakt wzrokowy, usiłując ściągnąć
skarpetki. Udało mi się to tylko z jedną, bo Shin-chan szybko objął mnie w pasie
i przycisnął do łóżka. Całował mnie powoli i namiętnie, pocierając biodrami o
moje krocze. Jeśli chodzi o mnie, wystarczył
tylko jeden pocałunek, abym stał się podniecony.
Pocałunki Midorima nabrały
tempa. Stały się szybsze i agresywniejsze. W pewnej chwili poczułem w ustach
metaliczny smak krwi, jednak szybko go zlekceważyłem. Krwawiąca warga jedynie
bardziej pobudzała moje ciało.
Nadszedł moment, którego się
obawiałem. Shin-chan oderwał się ode mnie, ściągnął skarpetki i spodnie, które
rzucił na podłogę. Zostawszy w samych bokserkach, odznaczających się sporą
wypukłością, zaczął zsuwać moje dżinsy. Choć w pokoju było ciemno i tak
spostrzegł to, czego tak bardzo się bałem.
− Boże… − wyszeptał, wpatrując
się w liczne blizny na moich udach.
− Shin-chan – jęknąłem
zrozpaczony. – To wszystko…
− To przeze mnie?
− Niezupełnie – mruknąłem,
podciągając się do pozycji siedzącej. Shin-chan klęczał tuż obok, delikatnie
przesuwając opuszkami palców po szramach odznaczających się na mojej bladej
skórze. Bolał mnie sam fakt, że Shin-chan je dostrzegł. Były wynikiem moich
nielicznych, acz zdarzających się od czasu do czasu, napadów paniki. W tamtych
chwilach zupełnie paraliżował mnie strach. Drapałem, a nieraz nawet ciąłem się
tam, gdzie nikt nie mógł zauważyć – na udach. Nie robiłem tego świadomie. Moje
myśli zamraczało wiele negatywnych odczuć. W tamtych chwilach wiedziałem, że
Shin-chana przy mnie nie ma, że już nigdy go nie zobaczę.
Czułem się dziwnie, gdy w
tamtej chwili je oglądał.
− Sam je sobie zrobiłeś?
− To… To niechcący.
− Niektóre są całkiem świeże –
zauważył, a ja przeklinałem los, że jest lekarzem i zna się na tym jak nikt
inny.
− To naprawdę wypadek,
Shin-chan. Nic mi nie jest. Kontynuuj, proszę – błagalnym spojrzeniem
odwróciłem jego uwagę od blizn.
− No nie wiem…
− Shin-chan. – Nie chciałem
się znów rozpłakać. Miękko wymówiłem jego imię, a on mi uległ. Kręcąc głową
odrzucił moje spodnie na drugi kraniec łóżka. Jedną ręką wciąż delikatnie
gładził moje udo. Drugą pociągnął za gumkę od bokserek i ściągnął je na tyle,
by móc zacząć mnie pieścić.
Wnętrze ust Shin-chana było
gorące. Jego język pieścił mojego członka, a koniuszki zębów trochę łaskotały.
Czułem się jak w niebie. Z głuchym westchnieniem opadłem na poduszki,
wypychając biodra do przodu i jęcząc głośno. Midorima brał mojego penisa
głęboko do gardła, które wprawiał w lekkie drżenie. Nigdy wcześniej nie miałem
do czynienia z żadnego rodzaju zbliżeniem, dlatego doszedłem bardzo szybko.
Jego język doprowadził mnie na szczyt rozkoszy. Wyjął mojego miękkiego członka
z ust, kiedy rozlałem w nim swoje nasienie. Połknął wszystko, nawet się przy
tym nie krzywiąc. Trząsłem się po przeżytym orgazmie. Myślałem, że lepiej już
być nie może. Myliłem się.
Shin-chan poprosił, aby
przekręcił się na brzuch i lekko wypiął. Szybko wypełniłem jego żądania i drżąc
z niecierpliwości czekałem na to, co będzie dalej. Pod głowę podłożyłem sobie
poduszkę, która leżała obok. Po chwili usłyszałem szelest ściąganych bokserek.
Wypiąłem się jeszcze bardziej, gdy nagle poczułem w swoim wnętrzu coś małego i
wilgotnego. Palec. Shin-chan poruszał nim bardzo ostrożnie, jakby nie chcąc
mnie w żaden sposób uszkodzić. Dla mnie to uczucie nie było bolesne, tylko
trochę… dziwne, a zarazem przyjemne. Po chwili dołączył drugi palec. Midorima
zaczął wsuwać je w moje wnętrze coraz głębiej i szybciej. Wykonywał nimi ruchy
nożyczek, starając się mnie jak najbardziej rozciągnąć.
Nie chciałem tego. Marzyłem,
aby Shin-chan wziął mnie mocno i brutalnie. Tak, abym był pewien, że
rzeczywiście tu jest. Tak, abym jak najlepiej mógł go poczuć. Jak przez mgłę
pamiętam, że w jękach poprosiłam, żeby skończył mnie już przygotowywać. To była
dla mnie prawdziwa męka, zwłaszcza, że niecierpliwiłem się coraz bardziej. W
końcu Shin-chan wyjął palce.
− Nie chcę cię uszkodzić –
powiedział cicho, nachylając się do mnie. Jednocześnie nakierował swojego
członka na moje wejście. – Przepraszam, nie mam lubrykantu. Ślina musi
wystarczyć.
Skinąłem głową, biernie
czekając na rozwój wypadków. Nogi zaczęły trochę mi drętwieć, jednak nie
zwracałem na to zbyt wielkiej uwagi. Midorima zaczął we mnie wchodzić. Powoli.
Boleśnie. Milimetr po milimetrze. Mój oddech przyspieszył, a mięśnie zacisnęły
się. Shin-chan syknął cicho i niemal położył się na moich plecach. Czułem, jak
całował i lizał naprzemiennie mój kark. Jego ręce spoczywające na moich
biodrach delikatnie gładziły moją skórę. Rozluźniłem się nieco. Wtedy wsunął
się cały. Na moment zabrakło mi tchu. Trwaliśmy w bezruchu parę sekund.
− Wszystko w porządku? –
zapytał Shin-chan. Odpowiedziałem, że tak i poprosiłem, by kontynuował. Spełnił
moje żądanie niemal na tych miast; czułem, że wcześniej powstrzymywał gwałtowne
ruchy bioder całą swoją siłą woli.
Odbyt piekł mnie, a moje
wnętrze było naruszone. Czułem ból, ale cieszyłem się. Midorima poruszał się we
mnie coraz szybciej i szybciej. Słyszałem jego świszczący oddech tuż przy moim
uchu; jęczał cicho. Dyskomfort, który odczuwałem na początku bardzo szybko
zamienił się w przyjemność. Każde pchnięcie było dla mnie nowym, głębszym
doznaniem. Poduszka, na której wcześniej ułożyłem głowę, zaczęła blokować mi
taki dostęp tlenu, jakiego potrzebowałem. Uniosłem barki i klatkę piersiową w
górę. Shin-chan wyszedł ze mnie, by po chwili znów zatopić się w moim wnętrzu –
w chwili, kiedy leżałem już na plecach. Ta pozycja była dla mnie o wiele
bardziej dogodna. Nie dość, że mogłem podziwiać piękną twarz Shin-chana, to
jeszcze mój kochanek miał możliwość sprawiania mi więcej przyjemności. Odnalazł
wrażliwy punkt wewnątrz mnie, który w kontakcie z jego członkiem dawał mi
ogromną rozkosz. Jęczałem głośno, drżąc i prosząc o więcej. Midorima jedną z
dłoni chwycił moją erekcję i zaczął nią poruszać. Nasze usta się spotkały,
skutecznie zagłuszając część westchnień i krzyków. Nasze języki tańczyły w
tańcu namiętności, a ciała bezustannie o siebie uderzały, gdy zacząłem wypychać
swoje biodra w górę.
Doszliśmy w tym samym
momencie. Shin-chan spuścił się w moim wnętrzu, a ja w jego ręce. Kiedy wysunął
się ze mnie, obaj opadliśmy na miękkie łóżko. Ponieważ nie jest ono zbyt
wielkie, leżeliśmy tuż obok siebie, wpatrzeni w swoje lekko uśmiechnięte,
zmęczone twarze. W pokoju było tak gorąco, że nie potrzebowaliśmy niczego do
przykrycia. Żar emanował z naszych rozpalonych ciał i oddechów. Szyby
zaparowały, a powietrze stało się mętne. Poczułem, jak wycieka ze mnie sperma
zmieszana z krwią. Miłe uczucie, jeśli jest to częścią twojego marzenia.
Poczułem senność. Powieki
zaczęły niespodziewanie ciążyć, a świadomość odpływać. Ostatnie, co udało mi
się zarejestrować, to cichy szept Shin-chana. Przepraszał za to, że mnie
odrzucił. Wciąż powtarzał, że bardzo mnie kocha. I tak w kółko.
Zasnąłem.
Kiedy z powrotem odzyskuję
świadomość, w pokoju wciąż jest ciemno tak, jak wcześniej. Żadnych świateł, kształtów,
nic. Tylko spokojny, miarowy oddech naprzeciw mnie. Nie muszę się domyślać, do
kogo on należy. Więc to wszystko to nie sen!
Shin-chan naprawdę tu jest! Odnalazł mnie. To wszystko jest tak idealne,
że aż nierealne. Zaniepokojony, odnajduję po omacku ramię Shin-chana. Gładzę je
lekko, aby upewnić się, że cała sytuacja nie jest przeze mnie zmyślona. Pod
opuszkami palców czuję ciepłą, delikatną skórę. Ból u dołu kręgosłupa również
utwierdza mnie w przekonaniu, że wszystko wokół mnie jest realne.
Tak pięknie… tak spokojnie…
tak cicho… tak rozkosznie…
Czuję się wciąż tak samo. Cały
czas mam wrażenie, że śnię. To boli. Gdzieś tam, jakaś część mnie krzyczy, abym
nie dał się porwać surrealizmowi tej chwili. Jest mi niedobrze. Wstaję powoli z
łóżka, kiedy mój wzrok przyzwyczaja się już do ciemności. Widzę zarys sylwetki
Shin-chana. Choć nie, zaraz. Czy to prawda?
Shin-chan…
Shin-chan…
Shin-chan…
Chcę, żebyś tu ze mną był. Nie
zostawiaj mnie…
Nogi same prowadzą mnie do
łazienki. Zapalam najmniejsze światełko, tuż nad lustrem, aby nie raziło mnie
ono po oczach. Zamykam się na klucz. Siadam na zimnej posadzce, tuż przy
wannie, naprzeciw umywalki.
Na wyciągnięcie dłoni znajduje
się skarb.
Biały, drobny skarb.
Skarb na moje szaleństwo.
Zaczynam płakać. Jestem słaby
i żałosny, wiem, wiem. W ręku kurczowo ściskam tabletki. Mam ich tu bardzo
dużo; zachowałem całkiem sporo na takie ewentualności, jak dziś. Zamykam oczy,
spod przymkniętych powiek spływają mi łzy, zostawiając na policzkach palące
ślady. Za nic nie chciałbym, aby Shin-chan mnie teraz widział. Ale przecież go
tu nie ma!
Przestaję płakać. Dłonie
trzęsą mi się niekontrolowanie, a na ustach wykwita smutny uśmiech. Połykam
tabletki, jedna po drugiej. Wszystkie. Nie jestem głupi, dawka jest śmiertelna.
Boję się. Strach mnie
paraliżuje. A jeśli Shin-cha jednak tu jest? Bo jest, prawda? Dotknąłem go!
Kochaliśmy się! Płakaliśmy razem!
Deja vu. W mojej wyobraźni
robiliśmy tak już milion razy.
Czas mija, a mi zaczyna kręcić
się w głowie. Czuję na czole zimny pot, ale nie mam żadnej siły, by go otrzeć. Shin-chan…
Oddychanie staje się dla mnie
wyzwaniem. I właśnie w tej chwili serce podchodzi mi do gardła!
− Takao? Coś się stało?
Midorima puka do drzwi
łazienki, a ja nie mam nawet siły mu odpowiedzieć.
− Hej? Wszystko w porządku?
Martwi się. Słyszę drżenie
jego głosu. Boże, Shin-chan, już za późno!
− Takao! Otwieraj te drzwi!
Pukanie zamienia się w
walenie.
− Otwórz to! Kurwa, otwórz! Bo
to wyważę!
Bezskutecznie. Drzwi są grube
i ciężkie. Shin-chan wali w nie pięściami, barkiem, ale nie wejdzie. Zamknąłem
je. Nie mam siły mówić, a co dopiero wstać i je otworzyć. Zamykam oczy.
− Takao, proszę…! Otwórz,
zrobię wszystko…! Kocham cię, błagam, martwię się!
Krzyki zamieniają się w płacz,
lecz mi już wszystko się miesza. Jeszcze na moment otwieram oczy. Blask, huk,
wycie.
Ja też cię kocham, Shin-chan.
Jak dobrze, że jednak byłeś prawdziwy.
___________________________
*rak– znak zodiaku Midorimy
AHAHAHAH O NIE XD Kocham Takao z tego op, naprawdę. Zauważyłaś, że w każdym twoim ff kocham jakąś nową rzecz? Trochę się tego zbiera, ale jakoś mi to nie przeszkadza ^^" Ale no kurde! Chyba nigdy nikt go nie przedstawił jako psychopatę, w każdym razie się z tym nie spotkałam. Za każdym razem jak opowiadał o swoim (pseudo)normalnym życiu, wybuchałam śmiechem. Tak, Midorima na pewno pękałby z dumy, gdyby zobaczył twoją kolekcję szczęśliwych przedmiotów. Może nawet wynająłby ci cieplutki i przytulny pokoik w psychiatryku. Chociaż nie jestem pewna, czy by cię odwiedzał xD No i ten lekarz po coś co chyba przepisał te tabletki, a wydaje mi się, że zaprzyjaźnienie się z nim nie byłoby złym pomysłem X'D Ach wybacz, Midorima byłby zazdrosny. Mhm. Nie no a przecież turlam się ze śmiechu ._.
OdpowiedzUsuńOkej... A teraz chwila na kilka oddechów, żeby się uspokoić i pisać dalej. (zwykle piszę komentarze wraz z czytaniem, żeby to, co chcę napisać nie wypadło mi z głowy)
CO. PROSZĘ? (<<skończyła czytać) Naprawdę uwielbiam smutne zakończenia, ale jeszcze się nigdy kurw...czee nie popłakałam. To było tak cholernie niespodziewane, że myślałam, że może sobie to wymyśliłam. Ale ty naprawdę go zabiłaś. JAK. X.X A już mieli być szczęśliwi. On do niego przyszedł. I potem tam w mieszkaniu. I te tak pięknie opisane sceny łóżkowe. I blizny. Hej, przecież oni mieli jeszcze tyle się o sobie dowiedzieć... Ta szybka rozmowa nie wystarczy po tych latach. A Midorima miał przecież dowiedzieć się o problemach psychicznych Takao. I być przy nim, pomóc mu z tego wyjść. Swoją obecnością. Tą prawdziwą. NO HALO. Jak będzie się czuł Midorima, przecież on się załamie, no kurde. Zabiłaś moje małe serduszko. ALE ŻEBY NIE BYŁO: nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia. Często ff kończą się a taki przesłodzony sposób. Tak słodki, że aż sztuczny. A ty konsekwentnie, od początku do końca przedstawiłaś Takao jako osobę z problemami psychicznymi i rzeczywiście mógł pomyśleć, że ma halucynacje. Spotkali się i po latach problemów wszystko będzie ok. To takie oczywiste. Nie. A ty jako jedna z tych niewielu osób wyrwałaś się z tego schematu i pokazałaś rzeczywistosć taką, jaka jest naprawdę. Chylę czoło. Kłaniajcie się narody. Osoba potrafiąca napisać realne zakończenie. Jeśli kiedykolwiek miałam jakieś wątpliwości to teraz wiem, że jesteś moim ulubionym autorem. A to opowiadanie jest IDEALNE. Wiem długi komentarz i może sprawia wrażenie przesadzonego, ale naprawdę to zachwyciło mnie aż tak bardzo xD A ty się zastanawiałaś czy jest dobre. To się leczy xD Nadal nie mogę się otrząsnąć- idę spać. Jutro rano przeczytam na dzień dobry jeszcze raz xD xD Jak to jest że każde twoje kolejne op jest lepsze od poprzedniego? Ja się boję jak dobrze napiszesz następne XD
A z błędów wyłapałam trzy: 'Chyba nie do koca wierzył', 'skruty', 'amię', chociaż ci je wybaczam, za genialność tego :*
Też kocham tego Takao xD Wgl go kocham :'D I również nie spotkałam się z tym, aby ktokolwiek zrobił go... takim xDD
Usuń*pjona*
Tcaa... Naprawdę, uwielbiam słodkie zakończenia, przy których można się tylko uśmiechać i na sercu robi się po prostu cieplej. Ale tu tak nie mogłam. Cieszę się, że przedstawiłam Takao tak, zę nikt (jak na razie xD) nie ma do mnie pretensji o to, czemu specjal skończył się tak, anie inaczej.
Dokładnie tak, jak napisałaś: ,, A ty konsekwentnie, od początku do końca przedstawiłaś Takao jako osobę z problemami psychicznymi i rzeczywiście mógł pomyśleć, że ma halucynacje. Spotkali się i po latach problemów wszystko będzie ok. To takie oczywiste. Nie.''
To, co Takao przeżywał przez ostatnie 7 lat było dla nim wielkim cierpieniem, więc kiedy spotkał rzeczywistego Midorime, nie mogło to do niego dotrzeć. Nie wierzył w coś, co wmawiał sobie wcześniej tyle razy przez taaaaaki szmat czasu. Po prostu.
Nie było cukru w opku, więc dziękuję za cukier w komentarzu ^^ Mi też nie łatwo było to napisać, szkoda mi Takaosia ;--;
Ohh jak zerkniesz na to, co planuję na czas najbliższy to zwróć uwagę na Hybrid Child. Od razu uprzedzam, również będą smuty (!) hehehe.
No, ale idą święta i potrzebna jest do tego odpowiednia atmosfera :33 <3
Co do błędów, zaaaaa niedługo poprawię i edytuję opko na poprawioną wersję ^^
Pozdrawiam cieplusio i... łączę się w bólu #RIP TAKAO#
Damn it, co ja piszę xD
Kuźde poczekaj kochana wrócę jak sie ogarne (o ile wogóle to zrobie bo że mną nigdy nic nie wiadomo :P )
OdpowiedzUsuń*zaklepuje miejscówke* Narazie nie jestem w stanie napisać nic konkretnego ale możesz mi wierzyć moja mina wygląda tak: *o* Sowa
Dzieeeń dooobry! Ogarnełam się ;P Ekhem ekhem dobra trochę mi to zajeło hehe... Ale przynajmniej ciągle jest 13 grudnia! Wcześniej byłam zbyt padnięta, a jeszcze chciałam obejżeć ostatni odcinek Owari no Seraph (jeśli nie oglądałaś to polecam) Oj zboczyłam z tematu. Sorki! Powiem Ci, że od początku przeczuwałam, że to się dobrze nie skończy ;^; Biedny Takaoś. I biedny Shin-chan... *płacze* Chociaż przedstawienia Takao jako osobę chorą pstychicznie się nie spodziewałam. Przez chwile myślałam nawet że zrobisz z niego jakiegoś yandere. Hmm jak by się tak zastanowić to można by było go już pod yandere podciągnąć. Ale nie wiem, nie jestem w temacie i aktualnie działam w myśl zasady "nie znam sie to sie wypowiem". Wyobrażam sobie co musiał czuć Midorima po tym wszystkim i odczuwam takie wewnętrzne AŁA! Biedak. Zbłędów wyłapałam tylko "skruty" więc dobrze, że jest ktoś taki jak emson i wytknie wszystkie ;) Ja to błąd umiem zrobić nawet gdy coś przepisuje XD Sowa
Usuń" Po chwili usłyszałem dźwięk rozpinanego rozporka i ściąganych spodni."
OdpowiedzUsuńKilka linijek wyżej pisałaś, że:
"Zostawszy w samych bokserkach, odznaczających się sporą wypukłością zaczął zsuwać moje dżinsy."
Troszkę się nie zgadza nie? XD
Niżej pokręciło Ci się słowo ramię, czy coś takiego, ale nie mogę teraz znaleźć :P
Tyle z błędów. Jeśli nie jesteś gotowa psychicznie, nie czytaj dalej...
(OSTRZEGAŁAM)
Mauahhahahahahaaha
Moje ukochane MidoTakałki *łiii*
Nie wiesz jak się cieszyłam.
*łiiiii*
Uwielbiam Cię moja droga *łiiii*
Czekam na więcej *nadal nie może sie opanować*
Teraz już wiesz, jak uwielbiam MidoTakałki
:3
wrotka (inne konto)
Jednak jestem chora... xD Ale dobrze mu z tym...
UsuńNie wiem dlaczego, ale tytuł kojarzy mi się z Ratatujem i ich; 'specjał'! Chyba sie go za dużo naoglądałsm ;____;
OdpowiedzUsuńJak to czytałam to w głowie tylko; Boże Takao... żesz kurde, Takao, co ty odwalasz xP.
Wymyślił se Shin-chana. Bo bez Shin-chana nie da sie żyć! Aż mi sie żal go zrobiło :c
Nie martw się Takaś mamusia się tobą zajmie *przytula go i głaszcze po główce*
A teraz... DLACZEGO TEN DEBIL SIĘ POCIĄŁ NA UDACH CHOLERA JASNA???!!! ;_____;
Jak ten fragment przeczytałam to miałam takie... Takao, cholera, debiluuu.... *I jeb i płaczę* ;-;
Jak sie obudził; Chodźmy się zabić! Przecież to był tylko sen!
Moja reakcja: A może kurna sprawdzisz??? ;___;
Ostatnie słowa-rycze kurde rycze.
Shin-chan został sam ;(
Nie wale to, nie pisze dalej tego komenta! Twój talent to cudo *.* i...i...i... Takao chodź do mamusi! *tulu tulu Takao*
Mrina :*
I wybacz błędy, bo późno + mam tak rozwalony ekran w telefonie (na którym pisze), że mi 'a' ledwo działa ;-;
UsuńMrina ;*
Hahaha nic nie szkodzi ^^
Usuńwow, jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim porównaniem... XDD
A co do opka to taak. Takao nie był tu do końca sprawny na umyśle. Nie umiał zapomnieć o Midorimie, w konsekwencji wszystkie emocje z nim związane upchał głęboko w siebie, aż w końcu, gdy ten się pojawił, bańka, w której były trzymane, pękła. I Takao już nie wiedział, co było prawdą, a co jego wyobraźnią, którą przez wcześniejsze lata się ratował.
Rozumiem wszystkie twoje odczucia, ja tak samo przeżywałam, pisząc. Ale w konsekwencji uważam to za dobre opowiadanie :)
Dziękuję za komentarz ♥
Pozdrawiam :33
Hej,
OdpowiedzUsuńpięknie, ale końcówka smutna... płakać mi się chce... biedny Takao...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńjakie smutne, to wyobrażenie życia, a potem płakałam, czemu Mido był prawdziwy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia