Na szczęście (NezuShi)

Tytuł: Na szczęście
Pairing: Nezumi x Shion
Anime: No.6
Opis: one-shot; angst; romans; yaoi

Pewnego dnia Nezumi znów pojawia się w życiu Shiona. I proponuje mu wspólną wyprawę w nieznane. Chłopak zgadza się, jednak aż do ostatniego dnia jej trwania nie wie, jaki jest jej cel. Na szczęście, po drodze towarzyszą im różne przygody, które czasem bezpośrednio, a czasem nie, mają wpływ na to, że obaj chłopcy w końcu uświadamiają sobie, o co z tym całym szczęściem w ogóle chodzi.
Muzyka: 
https://www.youtube.com/watch?v=nX1VeFBo9AQ

Wiosna
W momencie, w którym zdecydowałem się chwycić dłoń Nezumiego i pójść za nim, zostawiłem całe swoje dotychczasowe życie za sobą. Chociaż czy była to znowu tak wielka cena za najlepszą przyszłość, jaką mogłem sobie wyobrazić? Zdecydowanie nie. Nie wiem, co skłoniło go do powrotu i zaproponowania mi, abym w dalszą jego wędrówkę udał się razem z nim, jednak zgodziłem się bez najmniejszego wahania, i, szczerze mówiąc, na początku trochę mnie to przeraziło. Mimo to, byłem podekscytowany, a zarazem szczęśliwy, jak nigdy.
Spakowanie się zajęło mi nieznośnie mało czasu. Byłem pewien, że posiadam o wiele więcej rzeczy, tak więc widok jednego małego plecaczka, wypchanego całym moim dobytkiem, zszokował mnie. Nezumi prosił, abym nie brał zbyt wiele, dlatego patrząc na swój bagaż, byłem z jednej strony zadowolony, że udało mi się wypełnić jego polecenie. Cóż takiego tam miałem? Dwa komplety ubrań na zmianę, koc, ręcznik, pastę i szczoteczkę do zębów, mydło, grzebień, kilka książek (wydań kieszonkowych), scyzoryk oraz wszystkie oszczędności. Dosyć skromnie, jak na wyprawę życia.
Ostatni raz spojrzałem w lustro i poprawiłem włosy. Były białe i lśniące niczym śnieg, którego resztki stopniały całkiem niedawno na naszym podwórku. Uśmiechnąłem się nieśmiało do swojego odbicia, aby dodać sobie otuchy. Zarzuciłem na siebie kurtkę i plecak. Na dworze było dość ciepło, ale okrycie zabierałoby zbyt dużo miejsca, dlatego postanowiłem je od razu założyć.
Po raz ostatni rozejrzałem się po swoim pokoju na piętrze. W przeciągu pół roku nic się tu nie zmieniło. Nawet kurz szybujący w smugach światła wokół wydawał się dziwnie znajomy. Ale od dziś zabraknie tu jednej, małej, istotnej rzeczy. Mnie, pomyślałem.
Zszedłem po drewnianych schodach do kuchni i zatrzymałem się tuż przed drzemiącym na krześle przy stole Nezumim. Nie byłem pewien, czy powinienem go budzić. Z tego co mówił, wynikało, że czekała nas długa droga, a on miał przecież tak ogromne wory pod oczami…! Z ciężkim sercem postanowiłem wypełnić jednak wszystkie jego wcześniejsze instrukcje, które mi polecił.
Wyciągnąłem rękę z lekkim wahaniem i niepewnie potrząsnąłem jego ramię. Nezumi otworzył leniwie najpierw jedno, a potem drugie oko. Uśmiechnąłem się promiennie, kiedy zmierzył mnie badawczym spojrzeniem. To, że spłoszony, ale wciąż czujny, nie rzucił się na mnie zaraz po otworzeniu ślepi, jak kiedyś, znaczyło, że czuł się bezpiecznie. Może nawet mi ufał? Choć sam powtarzał wszystkim, którzy tylko chcieli słuchać, że należy ufać jedynie sobie.
— Czego się tak szczerzysz? — spytał. Zaczął rozmasowywać swój kark i przekręcił głową w prawo tak mocno i nagle, że aż coś w im chrupnęło.
— To nic. Po prostu się cieszę — wyznałem i wyjrzałem przez kuchenne okno na ulicę. Świtało. Jedne z pierwszych promieni wschodzącego słońca oświetlały cegły kamienicy z naprzeciwka, sprawiając, że wyglądała o wiele przystępniej, niż zazwyczaj. Kiedy tylko zerknęło się tuż w bok, można było dostrzec parę pustych okiennic, z których szyby powybijały dzieciaki z sąsiedztwa. To dość mała strata, zważywszy na to, że w kamienicy nie zamieszkał nikt od czasów upadku No.6.
Westchnąłem cicho i skierowałem wzrok na Nezumiego. Nic a nic nie zmienił się przez ostatnie pół roku, które go nie widziałem. No, może troszkę zmizerniał i urosły mu włosy, ale na pierwszy rzut oka wszystko inne pozostawało takie samo.
Nezumi, czując na sobie mój wzrok, uśmiechnął się kącikiem ust i odgarnął z czoła kosmyki włosów, które opadły mu na nie w czasie drzemki.
— Jestem aż tak przystojny, że Wasza Wysokość nie może powstrzymać się przed kontemplowaniem mojej urody? — spytał zaczepnie i dwuznacznie poruszył brwiami. Starałem się nie parsknąć śmiechem, gdy odpowiadałem.
— Nie, po prostu zastanawiam się, czy wyruszając u twojego boku, mnie również czeka taka utrata wagi. Wiesz, wolałbym mieć jakieś mięśnie, niż stać się chudy jak patyk!
— Już jesteś — zaśmiał się i wstał. Zaczął się przeciągać, a ja w myślach musiałem przyznać mu rację. Ostatnimi czasy jedzenie było dla mnie ostatnią kwestią, o którą pozostawało mi się troszczyć. Musiałem ciężko pracować na swoje utrzymanie po tym, jak zdecydowałem wyprowadzić się od mamy. Wracając wieczorami do domu nie miałem siły na nic więcej, jak położenie się do łóżka i przeczytanie paru stron ulubionej książki. „Makbeta”. Ten mój mały rytuał sprawiał, że choćbym nie wiem, co robił, nie byłem w stanie zapomnieć o swoim wcześniejszym życiu. Życiu z Nim.
— W ogóle — zaczął Nezumi, przyglądając się mojemu plecakowi. — nie spakowałeś tu chyba żadnych zbędnych rzeczy, co nie?
Pokręciłem przecząco głową.
— Mam tylko to, co potrzebne. — Czyli wszystko, dodałem w myślach.
— Świetnie. W takim razie chyba możemy się zbierać?
— Naturalnie.
Nezumi uśmiechnął się z aprobatą i przerzucił przez ramię swoją torbę podróżną, która leżała dotychczas na stole. Była wypchana głównie prowiantem, co przywiodło mi na myśl pytanie:
— Czy kiedy byłem na górze, zjadłeś coś, jak prosiłem?
Nezumi nie odpowiedział. Gdybym go nie znał, pomyślałbym, że mnie ignoruje. Zdążyłem jednak przywyknąć, że milczeniem stara się uniknąć wyznania niewygodnej prawdy. Lub kłamstwa.
Zrezygnowany pokręciłem głową i w milczeniu wyszedłem z budynku za Nezumim. Przekręciłem zamek w drzwiach maleńkim, srebrnym kluczem, a następnie schowałem go pod wycieraczką. W sumie, nie musiałem nawet ich zamykać. Wszystko, na czym mi zależało, miałem przy sobie, a sam nie byłem pewien, czy kiedykolwiek wrócę do tego domu. Jednak czując na sobie baczne spojrzenie Nezumiego, który skrył się w cieniu przeciwległej kamienicy, postanowiłem zostawić wszystko tak, jakbym kiedyś miał tu zawitać ponownie.
Nie marnując już ani chwili dłużej, ruszyliśmy wzdłuż ulicy Mannen. Obydwie jej strony zabudowane były domkami jednorodzinnymi, ciasno ustawionymi jeden przy drugim. Wcześniej ta dzielnica No.6 była zamieszkiwana przez najuboższych. Po zburzeniu muru jej ranga uległa zmianie. Najmniej zniszczona stanowiła swego rodzaju azyl, w którym na mieszkanie mogli sobie pozwolić tylko nieliczni. Choć w sumie i tak w mieście pozostała mała część ludzi. Większość wyruszyła na poszukiwania nowej Utopii, bowiem nie potrafili się już bez niej obejść. Część mieszkańców wyruszyła na południe kraju, gdzie zamieszkiwana była najbliższa większa znana nam osada.
Moja matka zaliczała się do tej ostatniej grupy. Odeszła, jednak nie z pobudek egoistycznych. Zależało jej na odwiedzeniu bliskiej grupy przyjaciół z czasów młodości, z którymi do jeszcze niedawna utrzymywała kontakt w formie wymienianych co jakiś czas listów. Po zburzeniu muru przyszła tylko jedna wiadomość, której treść była dość niepokojąca, dlatego spakowała się i wyjechała razem z Rikigą-san, który postanowił jej towarzyszyć.
Nie martwiłem się o nich, jednak byłem pewien, że zobaczymy się jeszcze przed końcem maja. Jednakże, z dnia na dzień pojawił się Nezumi z ofertą wspólnego wyruszenia w podróż. Nie był w stanie podać mi żadnych konkretów: gdzie, jak, na ile. Musiały wystarczyć mi jego niesprecyzowane odpowiedzi, których równie dobrze mogłoby w ogólnie nie być.  Powiedział, że wie, jak trudna to dla mnie decyzja, dlatego da mi czas na przemyślenie jej. Dwie godziny. W ciągu tego czasu miałem mu dać odpowiedź, a jeśli byłaby ona pozytywna, miałem się jeszcze spakować.
Gdyby ktoś mnie spytał, nie byłbym w stanie wytłumaczyć, dlaczego zgodziłem się iść. I to całkiem w nieznane! Najprościej byłoby mi odpowiedzieć: Po prostu nie mogłem mu odmówić. I tyle. Zakończyć temat, w którym czułem się tak zagubiony, ale i szczęśliwy jednocześnie.
Tak więc, wyruszyliśmy w drogę około piątej rano. Nie trudno się domyśleć, że Nezumi wybrał na odwiedziny godzinę drugą, kiedy to jeszcze słodko spałem, a wszelkie trudy dni powszednich nie dotyczyły mnie ani trochę. To zabawne, bo tamtej nocy przyśnił mi się właśnie Nezumi, więc kiedy obudził mnie delikatny dotyk na ramieniu, otworzyłem oczy i ujrzałem właśnie jego, myślałem, że to absolutnie niemożliwe.
Rano nie rozmawialiśmy wiele. W zasadzie prawie w ogóle. Wciąż zmagałem się z przeświadczeniem, że to wszystko jest fikcją. Musiałem dotknąć go, zapytać o coś, co wiedziałby tylko Nezumi. I uzyskać pozytywne doświadczenia z tych dwóch wymagań. Nic więcej nie było mi potrzebne. Spakowałem się i… to tyle. Właściwa przygoda miała się dopiero rozpocząć. Jednak, kiedy skręcaliśmy w kolejną wąską uliczkę i mijaliśmy oświetlone słońcem, pogrążone we śnie kamienice, byłem pewien, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
W chwili, gdy opuszczaliśmy miasto, spojrzałem na zegarek. Zbliżała się szósta. Dotąd ani Nezumi, ani ja nie odzywaliśmy się, dlatego odetchnąłem z ulgą, kiedy wchodząc do lasu, to on rozpoczął rozmowę.
— Hej, Shion, zanim przyszedłem do ciebie, wpadłem na chwilę do hotelu Inukashi. Nie było jej tam. Nie było nawet psów. Wiesz, co się z nią stało?
Odnalazłem w pamięci zdarzenie, które było odpowiedzią na pytanie Nezumiego. Wolałem tego nie roztrząsać, ponieważ na myśl o przyjaciółce moje serce wciąż boleśnie zaciskało się w piersi. Przez chwilę milczałem, doskonale komponując się z leśną ciszą. Została ona w końcu zakłócona przez budzącą się ze snu przyrodę. Wraz z pierwszym donośnym śpiewem ptaków, przemówiłem i ja.
— Inukashi zabrała Shionna i psy. Trzy miesiące po twoim odejściu pożegnała się ze mną i wyruszyła na zachód. Twierdziła, że jej biznes podupada i aby jakoś się utrzymać, musi znaleźć lepsze miejsce do życia. To… Obiecała, że będzie mnie odwiedzać, ale na razie się nie odezwała — wyjaśniłem cicho i spuściłem wzrok na swoje buty. — Myślisz, że może odeszła dlatego, bo… starała się wpaść na ciebie? — zasugerowałem.
Nezumi zatrzymał się w miejscu. Zaniepokojony, spojrzałem na niego. Z początku nie byłem pewien, co wyraża jego wyraz twarzy, jednak już po chwili nie miałem wątpliwości. Nezumi roześmiał się głośnym, perlistym śmiechem, mrużąc oczy i przykładając przy tym dłoń do czoła.
— Matko, Shion, skąd ci to przyszło na myśl? — spytał, kiedy już trochę się uspokoił. Z tego, co zdołałem zauważyć, nie było to proste. — Inukashi zawsze była prosta i nie owijała w bawełnę. Skoro powiedziała, że wyrusza rozkręcać działalność, jeśli w ogóle mogę tak to nazwać, pewnie tak jest. Poza tym jestem pewien, że moja nieobecność i tak była jej na rękę. Jeny, wciąż nie mogę uwierzyć w twój tok myślenia. Jak to możliwe, że spędziliśmy kiedyś razem tyle czasu, a ty niczego się nie nauczyłeś?
Poczułem, jak się rumienię.
— N-Nauczyłem się! — odpowiedziałem szybko, hardo spoglądając wprost w szare tęczówki. Wzrok Nezumiego wydawał mi się zupełnie inny, choć jednocześnie tak znajomy…! — Po prostu rozważałem taką opcję. Nie śmiej się! — dodałem, kiedy znów parsknął.
Po upływie paru minut, w których ciągu Nezumi zdążył jeszcze kilka razy wybuchnąć śmiechem, a moje policzki przybrały już kolor dojrzałych pomidorów, ruszyliśmy dalej. Z początku znów towarzyszyła nam cisza, jednak szybko przerwaliśmy ją, prowadząc rozmowę na inne tematy. Nie widzieliśmy się pół roku. Mieliśmy wiele do obgadania.
— Po co w ogóle odchodziłeś, skoro planowałeś wrócić? — spytałem w końcu. Spojrzałem na Nezumiego. Jego usta układały się w nieco kpiący uśmiech, dlatego nie oczekiwałem, że uzyskam odpowiedź od razu.
— A skąd wiesz, że planowałem? — spytał podchwytliwie, zerkając na mnie przelotnie. Nie mogłem nadziwić się jego ruchom. Kiedy potrzeba, były dyskretne, ale wciąż tak samo zgrabne. Nie zmieniłem swojego stanowiska w tej kwestii po dziś dzień. Piękne, pomyślałem wtedy.
— Przeczuwałem to. Zbyt wiele nas łączy — odparłem, ważąc w myślach każde słowo.
Nezumi przewrócił oczyma.
— Masz chyba o sobie zbyt wielkie mniemanie. Nie wiedziałem, czy w ogóle wrócę.
— Ale wróciłeś.
— Tak. Tak się stało, aczkolwiek…
— Wróciłeś — powtórzyłem. — A to mi wystarcza.
Reakcja Nezumiego była bardzo w jego stylu. Zniechęcony, pokręcił głową, godząc się z tym, że w tej bitwie na argumenty przegrał. Powód był nieistotny. Liczyło się dla mnie tylko to, że znów mogę go widzieć, przebywać z nim, a także na coś mu się przydać.
— Może w takim razie powiesz mi, gdzie byłeś? — ponownie zagadnąłem. Nezumi chyba spodziewał się takiego pytania,  a także lawiny podobnych, bo miał przygotowaną serię dobitnie nic nieznaczących odpowiedzi, którymi mnie uraczył.
— Włóczyłem się to tu, to tam.
— Po co?
— Musiałem pozałatwiać parę spraw.
— Dotyczących czego?
— Mnie.
— A konkretniej?
— Przeszłości.
— Udało ci się wszystko?
— Niezupełnie.
— Co to znaczy?
— To, co znaczy — westchnął w końcu. — Wiesz, że nie lubię przesłuchań.
— Wiem, ale to nie przesłuchanie — próbowałem się bronić. — Po prostu chcę wiedzieć.
— Innymi słowy, znać szczegóły, które ciebie nie dotyczą.
— Dotyczą ciebie.
— No właśnie. Nie musisz się w to wtrącać. Może powinieneś przemyśleć to, o co chcesz zapytać, zanim ponownie otworzysz jadaczkę? Inaczej będę żałować, że cię zabrałem — zagroził.
Byliśmy coraz dalej od pozostałości dawnej utopii, No.6. Dochodziła siódma trzydzieści. Promienie słońca oświetlały znaczną część drzew i zieleni, która je zdobiła. Słychać było nieustające od pewnego czasu trele ptaków. Ścieżka, którą kroczyliśmy obok siebie była dość szeroka, cała we mchu i trawie, na której iskrzyła się poranna rosa. Przyroda wokół była tak piękna i zapierająca dech w piersiach, że aż nie mogłem się nadziwić, ile tych cudów natury dane jest mi zobaczyć na własne oczy.
W pewnym momencie przyszło mi na myśl kolejne pytanie. Bardzo ważne, choć zadziwiająco kłopotliwe w swej prostocie. Nie byłem pewien, czy powinienem je zadawać, ale zanim, tak jak radził Nezumi, zdążyłem się namyślić, moje usta wypowiedziały je za mnie.
— Tęskniłeś za mną?
Nezumi zatrzymał się, jednak tym razem nie śmiał się. Włożył ręce w kieszenie bojówek i spojrzał mi prosto w oczy. Przez krótką chwilę wyglądał tak, jakby intensywnie nad czymś myślał, aż w końcu odparł powoli:
— Nie jestem pewien, czego ode mnie oczekujesz. W każdym razie, nie są to żadne sentymenty. Możesz interpretować to jak chcesz, ale… Brakowało mi ciebie. Naprawdę bardzo brakowało.
Czułem, że mówił prawdę. W gruncie rzeczy nie miałby powodów, aby mnie okłamywać. Jednak nawet, gdyby tak było, uwierzyłbym. Nawet, gdybym miał na podstawie jego słów budować swój mały, surrealistyczny świat, nie dopuszczając do niego rzeczywistości.
Pchany impulsem, podszedłem do niego i oparłem się czołem o jego mostek. Wciąż był ode mnie wyższy, dokładnie tego wzrostu, jak zapamiętałem, dlatego gdy pochyliłem nieco głowę, mogłem spokojnie przylgnąć twarzą do jego klatki piersiowej.
Myślałem, że Nezumi nie będzie wiedział, jak zareagować. Miałem ogromne wątpliwości (i mnóstwo pytań!) co do relacji, jaka nas łączyła. Ponieważ była specjalna. Byłem pewien, że Nezumi rozumie to tak samo i również  waha się w tym, jak powinienem postępować. Ale on… Po prostu odwzajemnił uścisk, delikatnie głaszcząc mnie przy tym po plecach. Sposób, w  jaki to zrobił, był niezwykły i w jakiś magiczny sposób zagłuszył wszelkie moje wątpliwości. Choć na chwilę. Mógłbym również zarzec się, że poczułem jego usta na swojej głowie, na włosach.
To był zdecydowanie wyjątkowy moment.
— Ja też tęskniłem — wyszeptałem cicho. Tak cicho, że mogło wydawać się to zwyczajnym, bezgłośnym poruszeniem warg. Do tej pory nie jestem pewien, czy usłyszał.

***

Mimo, że nasza droga po pierwszym tygodniu wędrówki dłużyła mi się, nie sprawiała problemu. Codziennie wstawialiśmy z Nezumim wraz z pierwszymi promieniami słońca. Jedliśmy śniadanie, które składało się z zebranych z mojego domu zapasów, składaliśmy nasze małe obozowisko i wyruszaliśmy w dalszy marsz. Przez pierwsze siedem dni szliśmy głównie lasem. Mijaliśmy wiele polan usianych świeżą trawą i najróżniejszymi rodzajami kwiatów. Wielu z nich nie byłem w stanie rozpoznać. Konwalie, zawilce, aksamitki, żółcień – z tymi zapoznał mnie Nezumi. Inne pozostawały dla mnie zagadką, ponieważ nie rosły w dawnym No.6, a i mój towarzysz nie znał się na nich tak dobrze, aby móc je nazwać. Było to dla mnie niesamowite doznanie, ponieważ w żadnym miejscu w mieście, poza parkiem, nie mogłem zaobserwować ich w takich ilościach. A kwiatów w lesie było na pęczki! Nie tylko na ziemi. Również niektóre drzewa raczyły nas widokiem, jak i zapachem, swoich różnobarwnych, przecudnych kwiatków.
Na początku pozostawałem zauroczony szeroką gamą runa leśnego, które w każdym miejscu wyglądało trochę inaczej – charakterystycznie dla danego środowiska, jednak zmieniło się to, kiedy złapałem kleszcza. Stało się to szóstego dnia naszej wędrówki. Było bardzo ciepło, dlatego pozwoliłem sobie na zdjęcie płaszcza oraz bluzy. Pozostałem w samej koszuli, której rękawy podwinąłem do łokci. Tak, aby mieć przewiew i zbytnio się nie spocić. Nezumi zwracał mi wówczas uwagę, abym zbytnio się nie rozbierał, ponieważ coś może mnie ukąsić, ale potraktowałem jego ostrzeżenie pobłażliwie, myśląc, że jak zwykle mnie straszy.
W południe, kiedy słońce znalazło się w zenicie i zaczęło nieznośnie przygrzewać, Nezumi zarządził krótki, półgodzinny postój. Szczęśliwym trafem znaleźliśmy się wtedy nieopodal leśnego strumienia i to właśnie tam postanowiliśmy się zatrzymać. Podczas gdy mój towarzysz napełniał nasze termosy chłodną, świeżą wodą, ja usiadłem na kamieniu, w wysokiej trawie i zacząłem czytać. Po pewnym czasie Nezumi dołączył do mnie, zajmując miejsce na kamieniu obok. Poprosił, abym przeczytał mu fragment książki na głos, dlatego szybko spełniłem jego prośbę. On w tym samym czasie zerwał pojedynczy kłos trawy i zaczął gładzić mnie nim delikatnie po odsłoniętej skórze prawego ramienia. Starałem oddawać się lekturze i nie parsknąć przy tym śmiechem, co wcale nie było prostym zadaniem. W pewnej chwili Nezumi przestał mnie łaskotać i wyrzucił trawę. Urwałem i spojrzałem na niego, nie wiedząc, o co chodzi. Jego skwaszona mina mówiła sama za siebie. Jego wzrok utkwiony był w pewnym punkcie na moim ramieniu.
— Coś się stało? — spytałem niepewnie, podświadomie wiedząc, że odpowiedź będzie pozytywna.
— Jasne, że tak. Znowu miałem rację — westchnął i wstał z kamienia, aby dosięgnąć swojej torby, która leżała w krzakach nieopodal.
— Ale o co chodzi? — dopytywałem, wciąż nie rozumiejąc.
Nezumi nie odpowiedział od razu. Wygrzebał z torby dużo mniejszą saszetkę i ukucnął tuż przede mną. Chwycił mnie za ramię i obrócił je tak, abym mógł mu się przyjrzeć.
— Widzisz? — spytał, gestem wskazując na małą, czarną kropkę, wyraźnie odznaczającą się na tle bladej skóry. — To kleszcz.
— Kleszcz? — powtórzyłem za nim niepewnie. Jeszcze raz uważnie przyjrzałem się pajęczakowi. Był malutki, z pozoru nieszkodliwy, ale oczami wyobraźni widziałem dokładnie, jak wgryza się we mnie i wypija krew, jednocześnie wbijając się haczykowatymi odnóżami w naskórek. Wskazującym palcem lewej dłoni dotknąłem ostrożnie miejsca, w którym zadomowił się pasożyt. Był lekko wypukły. Zacząłem czuć się nieswojo wiedząc, że w każdej chwili, kiedy ja mu się przyglądam, on w tym samym czasie żeruje na mnie. Równie dobrze mógł już wprowadzać w mój krwiobieg jakieś choróbsko. W dawnym No.6 przeważnie nie zdarzało się, aby ktokolwiek padł ofiarom tego pasożyta. W każdym razie, mi jeszcze nigdy wcześniej się zdarzyło się nic podobnego.
— Co teraz? — spytałem Nezumiego, zerkając na niego niepewnie. On uśmiechnął się do mnie gorzko i przeczesał włosy dłonią.
— Będę musiał się go pozbyć, Wasza Wysokość.
Po tych słowach wyciągnął ze swojej czarnej saszetki wyciągnął potrzebne przybory. Mały kawałeczek gazy zamoczył w wodzie ze strumyka, a następnie obmył nią delikatnie miejsce, w którym znajdował się kleszcz. Następnie polecił mi, abym obrócił głowę w bok, aby zaoszczędzić mi widoku. Niechętnie przystałem na jego prośbę, jednak i tak starałem się podejrzeć jak najwięcej kątem oka. Nezumi wziął do ręki pęsetę i powoli wyciągnął pajęczaka z mojego ramienia. Zrobił to tak sprawnie, bezboleśnie i umiejętnie, że niemal nie poczułem. Na koniec całego zabiegu odkaził moją skórę wodą utlenioną.
— Gotowe — oświadczył. Niemal pod nos podsunął mi pęsetę i wciąż obecnego na niej kleszcza. — Widzisz? Na przyszłość rób, co mówię. Chyba, że następnym razem sam chcesz go sobie wyjmować.
— Dziękuję, Nezumi.
— Nie ma za co. Zawsze prościej jest wyciągnąć kleszcza, niż pszczołę z czyjegoś ciała — sarknął, nawiązując do przeszłości. Poczułem, jak się rumienię. Tamtego dnia Nezumi uratował mi życie. Tego – zdrowie. Ciekawe, co będzie następne, pomyślałem wtedy i uśmiechnąłem promiennie, aby wyrazić całą moją wdzięczność. Mój towarzysz wyglądał na lekko speszonego, dlatego, jak podejrzewam, nie patrząc na mnie, zajął się porządkowaniem swojej małej apteczki, więcej tego dnia do sprawy kleszcza nie powracając.

Kiedy zaczynało się ściemniać, znajdowaliśmy z Nezumim miejsca, które najlepiej nadawałyby się na odpoczynek. Przeważnie były to skraje polan, dobrze osłonięte krzakami miejsca, w których mogliśmy rozkładać rzeczy i rozpalać ogniska. Pilnowaliśmy, aby żarzyły się one aż do rana, dając nam ciepło w chłodne, wiosenne noce. Nieraz zdarzało się, że aby jeszcze bardziej się ogrzać, spaliśmy wtuleni w siebie. Nasze oddechy mieszały się ze sobą, a splecione ramiona nie pozwalały na utratę ciepła drugiego organizmu.
Po zmierzchu las stawał się mniej przyjazny, niż za dnia. Mimo, iż byłem z Nezumim, bałem się. Nigdy nie przepadałem za ciemnością, a co dopiero w tak dzikim miejscu? Mimowolnie drżałem, gdy do moich uszu dobiegało nocne wycie wilków z oddali. Nezumi wytłumaczył mi, że musieliśmy zajść już spory kawałek, skoro dane nam jest je słyszeć. Tłumaczył, że boją się ludzi i trzymają z daleka od ich siedzib. Starałem się całym sercem uwierzyć w jego słowa, jednak na myśl, że ten drapieżnik mógłby zbliżyć się do nas podczas snu, przechodziły mnie dreszcze. Niemniej nie chciałem sprawiać mojemu towarzyszowi w żaden sposób kłopotu, dlatego w odczuwaniu lęku pozostawałem sam. Dobrowolnie. Z resztą, Nezumi był typem człowieka, który z reguły nawet, kiedy widział, że coś jest nie tak, starał się o to nie wypytywać, tylko cierpliwie czekać, aż dana osoba sama zgłosi się do niego w razie potrzeby. Prawdopodobnie myślał, że w takim wypadku jest już jej ostatnią deską ratunku i odmówienie pomocy nie wchodziłoby w grę. Myślę, że to mobilizowało go najbardziej.
Małe komplikacje w naszej podróży zaczęły się dwa tygodnie po opuszczeniu miasta. Obejmowały one w znacznym stopniu coraz bardziej doskwierające nam problemy z żywnością. Zapasy, jakie zabraliśmy ze sobą z mojego mieszkania skończyły się, więc zmuszeni byliśmy zdobywać pożywienie sami. Nie było to proste. Nezumi, zdaje się, był już przyzwyczajony do takiego trybu życia, jednak dla mnie najedzenie się do syta raz na kilka dni było nieznośnym aspektem naszej  dopiero co rozpoczętej wędrówki. Za każdym razem, gdy Nezumiemu udało się upolować króliki, czy coś podobnego, przyrządzał je tak, aby żaden kawałek zdatny do jedzenia nie zmarnował się. Powtarzał mi również z każdym razem, żebym zjadł jak najwięcej, ponieważ nie wiadomo, kiedy następnym razem dane nam będzie spożyć posiłek.
Nie chciałem być dla mojego towarzysza ciężarem, dlatego sam, jak tylko mogłem, starałem się polować, czy po prostu znajdować jedzenie. Jednym razem były to jeżyny i maliny, innym kilka złowionych ryb. Z nimi było najtrudniej, ale kiedy już jakieś złapałem i zjedliśmy je opiekane nad ogniskiem, popijając herbatą, Nezumi bardzo mnie pochwalił, ponieważ tamtego dnia jemu nie udało się upolować nawet żadnego ptaka. Słowa aprobaty z jego ust padały dość rzadko i dotyczyły drastycznie zawężonej grupy osób, dlatego cieszyłem się jak nigdy, mogąc je usłyszeć. Utwierdziło mnie to dodatkowo w przekonaniu, że warto się starać. Nie tylko dla siebie, ale i dla innych.

Lato
Lato rozpoczęło się niezwykle ponuro. Nie tylko ze względu na burze, które zdarzały się podejrzanie często, ale i pewną sytuację, która pozostawiła trwałą rysę w mojej pamięci.
Tamten dzień rozpoczął się dla nas zwyczajnie. Pierwszy jak zwykle obudził się Nezumi. Nie patrząc na mnie, wstał i poszedł po świeżą wodę do strumienia nieopodal. Pod jego nieobecność i ja otworzyłem oczy. Minęła chwila, nim zorientowałem się, gdzie jestem. Leniwie podniosłem się do siadu i ziewnąłem przeciągle. Ponieważ spaliśmy razem, brakowało mi jego ciepła. Zacząłem się trząść, ponieważ poranki wciąż były nieco chłodne przez ostatnie deszcze. Wstałem, przeciągnąłem się i na koszulę, w której spałem, założyłem gruby, granatowy, wełniany sweter. Ostatnio padało prawie nieprzerwanie od pięciu dni, z małą przerwą tej nocy. Chociaż nie było łatwo, mi i Nezumiemu udało się znaleźć idealną miejscówkę na taką pogodę. Była nią niewielka skalna wnęka, w której zadomowiliśmy się dwa dni wcześniej. Głęboka na około pięć metrów w głąb skały, stanowiła idealne miejsce na odpoczynek oraz osuszenie rzeczy, które zdołały nam przemoknąć. Aby jednak dało się to zrobić, musieliśmy rozpalić ognisko, a nie było to łatwe, zaważywszy na to, jak wilgotne było wszelkie drewno w lesie. W końcu jednak, udało nam się, dlatego cieszyliśmy się nie tylko perspektywą suchych ubrań, ale i przyjemnego ciepła, którego ostatnio tak bardzo brakowało.
Wyszedłem z jaskini i zacząłem wypatrywać swojego towarzysza. Spojrzałem na zegarek i zapoznałem się z aktualną datą i godziną. 12 lipca, 5.23. Niebo nade mną było zachmurzone i nieprzyjazne. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, że miałby spaść deszcz. Niewiele myśląc, udałem się nad rzekę, lekko zaniepokojony nieobecnością Nezumiego. Podczas drogi zacząłem zastanawiać się nad naszą relacją. Ostatnimi czasy uległa ona zmianie. Nezumi przestał traktować mnie tak, jak wcześniej. Miałem niemiłe wrażenie, iż próbuje zachować między nami dystans. Nasze rozmowy ograniczyły się do minimum, a czasowi, który spędzaliśmy razem, towarzyszyła dziwna, gęsta, niezręczna atmosfera. Napięcie wisiało w powietrzu i zdawało się tylko czekać na odpowiedni moment, aby krótkie spięcie między nami zaowocowało prawdziwą awanturą. Obawiałem się tego. Bolało mnie to, dlatego ze wszystkich sił starałem się, aby do żadnych utarczek między nami nie dochodziło. Jednocześnie wciąż nie miałem pojęcia, co jest przyczyną zachowania Nezumiego, dlatego postanowiłem z nim o tym poważnie porozmawiać. Może nawet uda mi się dziś, pomyślałem.
Kiedy dotarłem nad strumień, z początku nie zauważyłem Nezumiego, który siedział na kamieniu, odwrócony do mnie plecami, i łowił ryby na prowizoryczną wędkę. Zaraz jednak podszedłem bliżej, tak, abym mógł ujrzeć jego profil. Uśmiechnąłem się lekko. Samo patrzenie na niego sprawiało mi niewysłowioną radość. Lekki wiatr delikatnie owiewał jego sylwetkę i wprawiał w ruch szal swobodnie zwisający z  jego smukłej szyi, oraz włosy, które rozpuszczone sięgały mu aż za łopatki. Przypomniałem sobie, że niedawno skarżył się na to, że są za długie, jednak do tej pory nic z nimi nie zrobił. Wyglądał na zamyślonego. Jego piękna twarz wyrażała skupienie. Brwi były delikatnie zmarszczone, a wargi zaciśnięte. Podszedłem do niego powoli i dopiero, kiedy stanąłem tuż za nim i poczuł mój oddech na swojej szyi, wzdrygnął się i odwrócił w moją stronę. Zmierzył mnie uważnie wzrokiem, jednak nie mogłem wyczytać zupełnie nic z jego stalowych, obojętnych tęczówek, które zdawały się przeszywać mnie na wskroś.
A ponoć oczy to zwierciadła duszy.
— Mmm… Dzień dobry — przywitałem się niepewnie. Nie wiedziałem, jak powinienem zacząć rozmowę, zwłaszcza, że nie byłem do końca pewny, na czym stoję. Czy raczej, stoimy. — Te chmury raczej nie wróżą nic dobrego — westchnąłem, wymownie spoglądając w górę. — Mam tylko nadzieję, że nie będzie padać.
— Ja też — odparł Nezumi i poprawił grzywkę dłonią, którą nie trzymał wędki. — Co tu robisz?
— Ja… Wstałem… — odpowiedziałem niezbyt błyskotliwie.
— To widzę. Co cię skłoniło do przyjścia tutaj?
— Nie wiedziałem, gdzie jesteś. Martwiłem się.
— Martwiłeś?
Nezumi sceptycznie uniósł jedną brew w górę.
— No t-tak! Jesteśmy w lesie, zawsze mogło zaatakować cię jakieś dzikie zwierze, czy bo ja wiem… — burknąłem, nieporadnie gestykulując. Wzrok Nezumiego nieco złagodniał, dlatego odetchnąłem cicho.
— Nie musisz się o mnie martwić — oznajmił tonem, który był dla niego charakterystyczny. — Gdyby zaatakowało mnie jakieś zwierzę, byłbym szczęśliwy, ponieważ nie musiałbym łowić ryb. Zabiłbym to, zanim zdążyłoby mnie tknąć.
Roześmiałem się lekko i usiadłem na kamieniu, tuż obok niego.
— To dobrze. A jak ci idzie łowienie? — spytałem.
— Średnio, na razie mam tylko jedną — powiedział i ruchem głowy wskazał martwą już rybę, która leżała w trawie nieopodal. — W najgorszym razie będziemy musieli się nią podzielić.
— Dla mnie to nie problem.
— A powinien — westchnął Nezumi. — Jutro wyruszamy w dalszą drogę. Nasze rzeczy już wyschły, więc jeśli nie będzie padać, możemy iść dalej. Musimy więc uzupełnić zapasy przynajmniej na jakiś czas. I, oczywiście, najeść się.
— Hmm… W takim razie ja też się przyłożę — obiecałem. — Porozglądam się za jakimiś owocami.
— Dobry pomysł.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, wsłuchując się w śpiew ptaków, które chyba nieco zniechęcone pogodą, śpiewały ciszej niż zazwyczaj. Wciąż było dosyć chłodno, dlatego przysunąłem się bliżej mojego towarzysza. Serce w klatce piersiowej zaczęło bić mi szybciej, kiedy do moich nozdrzy dotarł jego zapach. Był zarazem męski jak i delikatny. Subtelny, ale zaraz dobrze wyczuwalny. Ostrożnie oparłem swoją głowę o jego ramię, zaciągając się tą wonią. Przymknąłem oczy. Poczułem się tak, jakby wszystko było już dobrze.
Chwilę później czar prysł. Nezumi odtrącił mnie od siebie i wstał, otrzepując ubranie z wyimaginowanego kurzu. Wędkę, na którą nie złowił kolejnej ryby, wyrzucił do strumienia.
W klatce piersiowej poczułem dziwny ucisk, który przez chwilę sprawił, że zapomniałem jak się oddycha. Spojrzałem na Nezumiego w tej samej chwili, gdy on odwrócił wzrok.
— Nezumi, ja…
— Shion — przerwał mi. — Weź rybę i idź rozpalić ognisko. Zjedz ją samemu. Ja idę poszukać większej zwierzyny, bo tak to sobie widać mogę siedzieć bez końca.
Nezumi odwrócił się i ruszył zdecydowanym krokiem przed siebie. W tamtej chwili nie wytrzymałem. Mieszane, niepewne uczucia, które gromadziłem w sobie już od jakiegoś czasu, wybuchły we mnie wraz z pierwszymi kroplami deszczu, które zaczęły opadać na ziemię z ciemnego nieba.
— Nezumi! — zawołałem za nim. Zatrzymał się, jednak nie odwrócił w moją stronę. — Czy… Czy między nami już zawsze tak będzie? Ostatnio mam wrażenie, że coś jest nie tak. Może gdybyś mi wytłumaczył, mógłbym cię zrozumieć i jakoś doradzić?
Nezumi nie odzywał się. Wciąż stał do mnie tyłem. Zdawał się obojętny na krople deszczu, które zaczęły moczyć jego kurtkę. Wstałem z kamienia i stanąłem pod najbliższym drzewem, jednocześnie starając się zachować dystans, który nas dzielił. Bałem się go zmniejszać.
— Nezumi, proszę… — wyszeptałem, po wciąż przedłużającej się chwili wyczekiwania jego odpowiedzi. W końcu jednak doczekałem się jej. Niestety, nie była taka, jaką spodziewałem się usłyszeć.
— Shion. Idź już. Zmokniesz.
— Co z tego.
— Po prostu idź.
— Nie pójdę, dopóki mi nie powiesz! — zagroziłem. Gotowy byłem wytrwać w swoim postanowieniu i nie ruszać się spod tamtej sosny aż do wieczora.
Nezumi w końcu odwrócił się w moją stronę. Wyraz jego twarzy nie był inny, niż jak przez czas ostatni. Tak bardzo znienawidzona przeze mnie maska obojętności i oziębłości po raz kolejny sprawiła mi ból.
— Zostawiłeś wszystkie nasze rzeczy bez opieki — zauważył cierpko.
— Jakie to ma znaczenie? — westchnąłem cicho. Ta krótka wymiana zadań zaczęła mnie męczyć. 
— Nie żartuj sobie, Wasza Wysokość — warknął nagle. 
Nie spodziewałem się takiej reakcji. Instynktownie cofnąłem się o krok. 
— Jeśli myślisz, że w tym lesie jesteśmy sami, to jesteś naiwny.
A tak bardzo starałem się nie popełniać błędów... Może, gdybym w tamtej chwili wrócił do obozowiska, uniknąłbym kłótni. Niestety, ta wojownicza część mnie ujawniła się w najmniej odpowiednim momencie.
— No jasne, to jak zwykle moja wina. Ale ty jakoś o mnie nie myślałeś, kiedy zostawiłeś mnie tam samego, prawda?
— Nie muszę ciągle cię niańczyć.
Chciałem, naprawdę, chciałem coś odpowiedzieć, ale jego słowa dotknęły mnie do żywego. Myślałem, że po tym całym czasie, jaki spędziliśmy razem, on uważa mnie za kogoś równego sobie. Kogoś... ważnego i bliskiego. Tymczasem okazało się, że traktował mnie jak dziecko. Uciążliwe dziecko. Odrobina troski z jego strony nie zaszkodziłaby, ale żeby nawet nie zostawić żadnej wiadomości dotyczącej miejsca pobytu...? Dotychczas Nezumi codzienne rano budził mnie i mówił, że idzie po wodę czy coś do jedzenia. Tego dnia zostawił mnie bez słowa. 
Nie chciałem wyjść na mazgaja, dlatego postanowiłem w to dalej nie brnąć. Jeszcze powiedziałbym za dużo i co wtedy? Postanowiłem jakoś zgrabnie zakończyć dyskusję, ale łatwiej było o tym pomyśleć, niżeli odpowiednio dobrać słowa. 
— Nezumi... — zacząłem cicho. On jednak mnie nie słyszał. A przynajmniej, tak mi się zdawało. Odchrząkałem. Mój głos był zdecydowanie zbyt ochrypły. — Nezumi, zgodziłem się. Zgodziłem się z tobą pójść, nie wiedząc nawet po co i gdzie. Wciąż tego nie wiem. Myślisz, że to okej? Nie masz pojęcia, jak się z tym czuję! Ale... Ale powinieneś wiedzieć przynajmniej jedno. Gdyby zaproponował mi to ktokolwiek inny, nie zgodziłbym się — dokończyłem niemal szeptem.
W tamtym momencie deszcz rozpadał się na dobre. Zaczął także przedostawać się przez iglasty parasol nade mną, dlatego czując lodowate krople na swojej głowie i karku, wstrząsnął mną dreszcz. A może był on spowodowany tym, co widziałem? Delikatna mieszanka smutku, zmęczenia i czegoś, czego nie do końca byłem w stanie zidentyfikować, przełamała maskę na twarzy Nezuiego. Znów milczał. Uznałem to za dziwne, ponieważ zwykle w dyskusjach to on grał pierwsze skrzypce. Czyżbym zaczął go irytować? Pokręciłem głową z rezygnacją i, nie chcąc dłużej stać na deszczu, pobiegłem do miejsca, w którym zostawiłem nasze rzeczy bez opieki, nie oglądając się za siebie. To, że nie usłyszałem za sobą żadnego wołania, dodatkowo sprawiło, że poczułem się zraniony i niepotrzebny. Wiem, pewnie trochę dramatyzowałem, jednak byłem przestraszony tą nagłą zmianą naszych relacji. Zwłaszcza, że znajdowałem się tak daleko domu i miałem tylko Nezumiego, nikogo więcej. 
Po dotarciu do naszego obozowiska byłem już cały przemoczony. W mój wełniany sweter wsiąkła dość spora ilość wody, dlatego jeszcze przed schowaniem się pod dach, zdjąłem go i wyżąłem, powiększając tym samym kałużę, która znajdowała się tuż przy wejściu do jaskini. Odgarnąłem przylegające do czoła przemoknięte pasma włosów i wszedłem do środka. 
Od razu wyczułem, że coś było nie tak. Ognisko pośrodku paliło się, a przecież kiedy wychodziłem na poszukiwania Nezumiego, ledwo się żarzyło. Tymczasem jednak płonęło ono w pełnej krasie, oświetlając kamienne ściany i... dwóch mężczyzn w rogu pomieszczenia.
Nie zdążyłem krzyknąć, ani ruszyć się z miejsca, jak jeden z nich znalazł się nagle tuż przy mnie i uderzył czymś tępym w głowę. Straciłem przytomność.
Nie wiedziałem, ile godzin obejmowało moje omdlenie. Kiedy otworzyłem oczy, dostrzegłem wylot jaskini. Wciąż było dość jasno. I wciąż padało. W tej samej chwili do moich nozdrzy wdarł się intensywny zapach mokrej gleby i deszczu. Leżałem na brzuchu, na ziemi. Usiłowałem się podnieść, jednak wtedy okazało się, że moje kostki i nadgarstki są związane jakimś sznurkiem, czy liną. W dodatku tak ciasno, że zaczynałem we wszystkich moich kończynach tracić czucie. Jakby tego było mało, moja czaszka promieniowała straszliwym bólem, kumulującym się w okolicach prawej skroni. Było mi niedobrze i zaczęło kręcić się w głowie. Strasznie bałem się tego, że zacznę chcieć wymiotować, ponieważ nie było to możliwe ze względu na kawałek brudnego materiału, który służył w moich ustach za prowizoryczny knebel. Z cichym, zduszonym jękiem, przekręciłem głowę na lewy bok. Tak, aby świeża rana po prawej stronie nie miała kontaktu z brudnym podłożem. Zwłaszcza, kiedy poczułem zaschniętą krew na skroni. 
Dopiero po upływie jakiegoś czasu, kątek oka dostrzegłem moich oprawców. Nie mam pojęcia, czemu nie zdałem sobie sprawy z ich obecności wcześniej – zachowywali się strasznie głośno, rozdzielając między siebie wszelkie rzeczy, jakie z Nezumim posiadaliśmy. Prawdopodobnie nie słyszałem ich przez pierwsze parę minut, ponieważ byłem zbyt otumaniony. Jeden z nich był zdecydowanie wyższy od drugiego. Miał zarost i srogie spojrzenie czarnych oczu spod krzaczastych brwi. Drugi był blondynem o niskim wzroście i drobnej budowie ciała. Obaj byli zaniedbani i mieli na sobie postrzępione, brudne ubrania. Wyglądali na około 40 lat, może więcej. Z pochodzenia byli raczej Europejczykami. Ich widok rozzłościł mnie i przeraził zarazem. W myślach zadawałem sobie mnóstwo pytań, na które odpowiedzi niestety nie znałem. Znaczna ich część dotyczyła Nezumiego. Gdzie się podziewa? Czy jest bezpieczny? Czy już wie, co się tutaj dzieje? Chwilę leżałem w bezruchu. Starałem się zebrać siły i opanować zawroty głowy. Kiedy poczułem się nieco lepiej i pewniej, zacząłem się szarpać. Miałem nadzieję, że więzy, którymi mnie spętano, odpuszczą i będę w stanie przynajmniej je poluzować. Nic takiego jednak nie stało się. Liny zaczęły obcierać moje nadgarstki i ranić skórę. Dwaj mężczyźni z kąta pomieszczenia zwrócili na mnie uwagę. Widząc to, zacząłem rzucać się jeszcze bardziej. Tak, jakby miało mi to coś dać… W końcu niższy z nich wstał i podszedł do mnie. Uśmiechnął się drwiąco, co mnie obrzydziło. 
— Hej, Hans, co z nim zrobimy? — spytał swojego towarzysza, jednocześnie kładąc nogę pomiędzy moimi łopatkami i wgniatając mnie w podłożę. Sapnąłem z bólu, a w głowie ponownie zaczęło mi się kręcić.
— Zostaw go, Joseph — warknął tamten i zmarszczył brwi w zadumie. — Nie możemy go zabić, ale wypuścić też nie — myślał na głos.
— Może zabierzemy go ze sobą? — zasugerował blondyn i zdjął ze mnie nogę. Poczułem ulgę, ale tylko na chwilę.
— I co potem? — sapnął Hans, splatając masywne dłonie na klatce piersiowej. 
— Jest ładny, może uda się go sprzedać.
Joseph wzruszył ramionami, a ja poczułem, jak oblatuje mnie zimny pot. Nie miałem już jednak siły, aby dalej próbować się wyswobodzić. 
— Hm. To nie jest zły pomysł — oświadczył tamten i dźwignął się na nogi. Uklęknął tuż obok mnie i chwycił w dłoń mój podbródek, zmuszając, bym na niego spojrzał.
— I jak? Zarobimy coś na nim? — spytał Joseph, szczerze zainteresowany. W dalszym ciągu stał nade mną i uważnie lustrował spojrzeniem każdy kawałeczek mojego ciała. Jego zimne, błękitne oczy patrzące na mnie pożądliwie napawały mnie obrzydzeniem. 
— Młody jest. Myślę, że nie będzie problemu z wystawieniem go na jakiejś aukcji czy coś… Hej, słuchasz mnie? — burknął, nie doczekawszy się odpowiedzi. Joseph jednak go nie słuchał. Pochylił się w moją stronę i podwinął moje ubrania tak, że miałem odsłonięte niemal całe plecy. Wzdrygnąłem się i ponownie zacząłem szarpać, ale nie dawało to efektów większych, jak przy poprzednich próbach. Serce w klatce piersiowej gwałtownie przyspieszyło, ale kiedy próbowałem chociażby krzyknąć, mój głos zduszał knebel, przez co słychać było tylko niewyraźny jęk. Joseph zaczął gładzić mnie po plecach. Wyczułem, jak kciukiem przejechał po fragmencie blizny, jaka obtaczała moje ciało, aż dotarł nim do krawędzi spodni.
— Zobaczymy, gdzie się kończy? — spytał przyciszonym tonem, zapewne mając na myśli moją bliznę. Hans odchrząknął.
— Joseph, nie powinniśmy go ruszać.
— Daj spokój, przecież nikt nie zorientuje się, czy kogoś już miał.
Do oczu nabiegły mi łzy. Czułem nad sobą dwa chrapliwe oddechy, które informowały mnie o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Nie miałem pojęcia, co robić. Modlić się o ocalenie? A może próbować walczyć do pierwszej krwi? Zacisnąłem powieki najmocniej, jak tylko potrafiłem i wstrzymałem oddech. Moje spodnie, wraz z majtkami, zaczęły powoli opuszczać się w dół.
 Nagle ręce, które naruszały moją prywatność, cofnęły się. Usłyszałem krzyki i odgłosy szamotania się. Niepewnie otworzyłem najpierw jedno oko, a potem drugie. I… oniemiałem. Nade mną stał Nezumi. Z włosów, teraz związanych już w kitkę, spływała woda. Jej kropelki kapały na ziemię, ociekając z jego ubrania. W dłoni dzierżył swój nóż myśliwski, z którym to nigdy się nie rozstawał. On z kolei ociekał krwią. Rozejrzałem się niespokojnie. Jospeh i Hans leżeli tuż obok mnie, jeden na drugim, a z poderżniętego gardła każdego z nich sączyła się rubinowa posoka. Obaj patrzyli w przestrzeń martwymi, pozbawionymi życia oczyma. Zdziwiłem się, że Nezumi zdołał ich tak szybko zabić. Scena sprzed chwili rozegrała się bowiem w ułamkach sekund. Jak widać, wcześniej nie doceniałem swojego towarzysza. Albo po prostu nie zdawałem sobie do końca sprawy, na jakim poziomie są jego umiejętności. Biorąc pod uwagę jego burzliwą przeszłość, wszystko nabierało sensu.
— Szuje — warknął Nezumi i splunął tuż obok ciał. Nie wytrzymałem. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, ale wówczas nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie śmiejąc się poruszyć, obserwowałem, jak klęka przy mnie i przecina więzy na moich posiniałych dłoniach. To samo zrobił z kostkami. Na sam koniec pomógł mi uklęknąć naprzeciw niego i delikatnie wyciągnął z moich ust brudny kawałek materiału. Gdy to robił, jego dłonie trzęsły się z gniewu. Starałem się uspokoić, dlatego od razu, kiedy Nezumi pozbył się knebla, wziąłem parę głębokich wdechów. W oczach mojego towarzysza wciąż płonęła wściekłość, ale znalazłem w nich również głęboki smutek i… strach.
— Nezumi — szepnąłem, zduszonym głosem.
Drgnął, gdy usłyszał swoje imię. Patrzył na mnie z przejęciem, jakby pragnąc upewnić się, czy na pewno nic mi się nie stało.
— Przepraszam — załkałem i pochyliłem się w jego stronę. Wtuliłem się w jego klatkę piersiową, a on mocnym uściskiem przyciągnął jeszcze bliżej siebie moje drżące ciało.
— Za co przepraszasz, idioto — wyszeptał i pokręcił głową. 
— Nie… Nie powinienem był odchodzić. Zostawiłem to miejsce bez opieki i sprawiłem ci kłopot. Ja naprawdę…
— Skończ biadolić — uciszył mnie i zaczął delikatnie głaskać po głowie. — To ja zachowywałem się nieodpowiedzialnie. Poza tym nie wysłuchałem cię, gdy chciałeś porozmawiać. Może gdyby nie to, to… Ah, z resztą, nieważne. Oni… Nic ci nie zrobili, prawda? — spytał cicho.
— Nie, nic się nie stało. Tylko… To było okropne — westchnąłem. Czując zapach Nezumiego tuż przy sobie czułem się bezpieczny. Przestałem płakać i trząść się. Jedyne, co mi dolegało, to wciąż zawroty głowy, jednak w jego ramionach nic mi nie groziło.
— Wiem, Shion — powiedział, i, o ile było to możliwe, przycisnął do siebie jeszcze bardziej. — Przepraszam. Nigdy nie chciałem, żeby spotkało cię coś podobnego.
Między nami zapadła kojąca cisza. Mogłem doskonale usłyszeć rytm pracy serca Nezumiego, toteż wsłuchiwałem się w niego ze skupieniem. Był lekko przyspieszony. Ciekawiło mnie, dlaczego…
— Nezumi?
— Hm?
— Powiesz mi już, co się ostatnio stało? — spytałem. Nezumi odchrząknął. — Czemu coś między nami się zmieniło? — dodałem szeptem.
— To chyba nie najlepsza chwila, aby to roztrząsać — westchnął. 
W tym momencie odsunąłem się od niego, tak, aby móc spojrzeć mu w oczy. Na szczęście nie dostrzegłem w nich już złości.
— Chcę to wiedzieć. Muszę — podkreśliłem.
Nezumi spojrzał niepewnie w bok, ku wejściu do naszej kryjówki. Intensywność opadów na zewnątrz zmniejszyła się, jednak deszcz wciąż padał.
— Będziemy musieli iść dalej.
— Nezumi! — jęknąłem. Nie mogłem znieść tego, jak unikał odpowiedzi.
— Boże, aleś ty upierdliwy!
Nezumi zmarszczył brwi i przysunął się do mnie. Nasze twarze dzieliło może pięć centymetrów. Trwałem w bezruchu i pozwoliłem mu się pocałować. Jego wargi były miękkie i ciepłe, a sam pocałunek niezwykle delikatny. 
— Teraz rozumiesz? — spytał, kiedy dał mi chwilę na złapanie oddechu. — Nie chcę ci nic narzucać. 
— Nie narzucasz — powiedziałem cicho, odwracając wzrok. Poczułem, jak moje policzki robią się czerwone. — Gdybym tego nie chciał, to… To…
Pokręciłem gwałtownie głową i ponownie złączyłem nasze wargi. Nezumi zdawał się być szczęśliwy. Oboje przymknęliśmy powieki i całkowicie oddaliśmy się pieszczocie.

Jesień
— Nezumi! Nezumi, patrz, co znalazłem! — zawołałem i pomachałem ręką swojemu towarzyszowi, który stał dobre trzydzieści metrów ode mnie. Mimo to, nawet z takiej odległości mogłem ujrzeć jego delikatny uśmiech rozbawienia na jego twarzy. Zaaferowany swoim odkryciem, wyciągnąłem, ze sterty opadłych już na ziemię liści, rower. Najprawdziwszy rower! Tu, w takiej dziczy! Podróżowaliśmy wtedy bowiem przez góry, na których wyrastał gęsty, nienaruszony przez ludzi, las. Nezumi opowiadał mi, że pamięta to miejsce z dzieciństwa. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ani ja też na to nie naciskałem, ale zarzekał się, że na pewno podróżował tędy wraz ze swoim plemieniem. Wierzyłem mu i cieszyłem się wraz z nim pobytem w tych stronach, z którymi czuł emocjonalne i duchowe powiązanie.
W górach las różnił się od tego, którym szliśmy wcześniej. Był bardziej dziki, niedostępny i… piękniejszy. Mogłem odczuwać takie wrażenie również przez to, że trwała jesień i liście na drzewach zaczęły barwić się na niemal wszystkie odcienie żółci, brązu i czerwieni, aby następnie zacząć opadać w wirującym tańcu na wietrze, oświetlone złocistymi promieniami słońca. Ten widok był wspaniały i godny zapamiętania na zawsze. Ah, gdyby to były tylko liście… W rzeczywistości moje serce skradło dużo więcej cudów natury. Skały, po których się wspinaliśmy, różnorodne mchy je porastające, zachody i wschody słońca, które z dużych wysokości było widać najlepiej. Jesień sama w sobie jest cudowna. Jesień w górach to było moje największe marzenie. A jesień w górach z Nezumim to już coś, czego nigdy od losu nie śmiałem oczekiwać.
Kiedy Nezumi w końcu do mnie dołączył, pokazałem mu rower oraz dokładne miejsce, w którym go znalazłem. Dwukołowiec był w dość nienajgorszym stanie, tyle, że cały pokryty rdzą i brudem. Tej nocy postanowiliśmy rozbić obozowisko dokładnie w tamtym miejscu, abym w dzień mógł pojeździć na swoim znalezisku. Nie mogliśmy zabrać roweru ze sobą, jednak i tak dobrze bawiliśmy się przez okrągłe trzy godziny, jeżdżąc na dwukołowcu na zmianę. 
Kiedy znaleźliśmy już dobre miejsce na nocleg – malutką polanę, na której pod przykryciem liści niemal nie można było dostrzec trawy – zaczęliśmy szukać drewna na opał. Z tym nie było problemu, ponieważ od paru dni pogoda dopisywała i niemal każdy patyk leżący w ściółce nadawał się do zebrania. Kiedy przynieśliśmy na polanę już wystarczającą ich ilość, rozłożyliśmy nasze rzeczy i rozpaliliśmy ognisko. Było duże, jedne z większych ostatnich czasów, ale to głównie dlatego, że mieliśmy sporo zapasów do upieczenia. Moja ulubiona pora roku sprzyjała nam, jak się okazało, nie tylko na podziwianiu niezapomnianych widoków, ale i w nadmiarze zwierzyny. Przedwczoraj udało mi się złowić pięć sporawych ryb w rzece, przez którą musieliśmy się przeprawić i przy okazji uzupełnić zapasy wody, a Nezumi upolował trzy duże króliki. Czekała nas uczta. Mieliśmy ze sobą jeszcze dwie ostatnie torebki herbaty, dlatego postanowiliśmy tej nocy również takową zaparzyć. Rozkoszując się zarówno jej aromatem, jak i smakiem pieczonego mięsa, mogłem w spokoju zapełnić żołądek i wdać się w luźną pogawędkę z Nezumim. Dochodziła godzina 20, kiedy razem z moim towarzyszem siedzieliśmy przy ognisku, zawinięci w koc, opierając się o siebie nawzajem i rozmawialiśmy. Poczułem się tak, jak rok temu. Mniej więcej w tym czasie zacząłem mieszkać z Nezumim po naszej ucieczce z No.6. Cieszyłem się, że tamte chwile należały już do przeszłości, ponieważ wtedy nasza przyszłość wcale nie zapowiadała się ciekawie, ale jednocześnie trochę mi tego brakowało. Czytania razem książek, wspólnych rozmów dotyczących No.6, popieranych przez każdego z nas masą argumentów, ale i poznawaniu przeze mnie zupełnie nowego świata, w którym przyszło mi żyć aż po dziś dzień.
— Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nigdy nie korzystam z mapy? — zagadnął mnie Nezumi. 
Pokręciłem przecząco głową, ukradkiem spoglądając na profil jego twarzy. Na jego ustach gościł delikatny uśmiech, a jego wzrok utkwiony był w płonących gałęziach. Iskry ogniska lśniły w jego oczach i oświetlały jego twarz. Wyglądał pięknie. Znacznie piękniej, niż wszystkie te liście w słońcu, przemknęło mi przez myśl.
— Wyobraź sobie, że kiedyś kupiłem pewną mapę od wędrownego handlarza. Obejmowała ona cały blok zachodni. Dopiero tam przybyłem i znalazłem dom, dlatego postanowiłem z niej skorzystać i dostać się do szewca, kupić nowe ubrania, a może przy okazji udać się na jeszcze jakieś małe zakupy. Mniejsza. Okazało się, że mapa była źle narysowana i zamiast do szewca... trafiłem do hotelu Inukashi. — W tym momencie Nezumi wzdrygnął się, a ja parsknąłem śmiechem. — To było nasze pierwsze spotkanie. Głupi przypadek. Właśnie dlatego nie ufam już mapom i z nich nie korzystam.
— No… Tego się nie spodziewałem! — zaśmiałem się ponownie. — Ale cóż, poznanie Inukashi wyszło ci na dobre — stwierdziłem i uśmiechnąłem się. 
Nezumi spojrzał na mnie i uniósł jedną brew w górę.
— Taa? Nawet nie zauważyłem.
— Tak! Mimo, że zawsze się kłóciliście, byliście ze sobą zżyci, nieprawdaż?
— Cóż… Po prostu jesteśmy do siebie podobni. To wszystko.
— Ja jednak myślę, że coś więcej — westchnąłem. — Szkoda, że opuściła miasto.
— Ano, szkoda.
— Ha! Sam to przyznałeś! — zaśmiałem się tryumfalnie. 
— Szkoda, ponieważ nie będę miał już teraz z kim się drażnić. No, Shion, na szczęście zawsze zostajesz mi ty.
Teraz to Nezumi zaczął się śmiać. Jego barwa głosu była czysta i głęboka. Mógłbym słuchać jej w nieskończoność. Poczułem, jak się czerwienię. Od zdarzenia z lipca nasza relacja wróciła do normy, a może nawet ewoluowała w coś więcej. Nie byłem pewien, ponieważ od zawsze mnie i Nezumiego łączyło coś, a to, że owe coś jeszcze nie zostało przeze mnie do końca zdefiniowane, wahałem się, kiedy mogę go przytulić, kiedy pocałować, a kiedy pozwolić na coś więcej.
— Hm. W porównaniu do ciebie ja nigdy nie miałem wielu przygód. — Odbiegłem nieco od tematu. — W No.6 wszystko było z pozoru piękne i perfekcyjne, a ja, nawet jeśli czułem, że coś było nie tak, dopóki nie poznałem ciebie, postanowiłem nie zagłębiać się głębiej, niż w samą otoczkę, którą spowita była prawda. Ale kiedyś, gdy jeszcze mieszkaliśmy z mamą w Chronosie, omal nie wywołałem pożaru. Chciałem upiec dla niej ciasto na urodziny, ale nie wiedziałem jeszcze jak obsługiwać piekarnik, więc… — urwałem, pozwalając, aby dwuznaczna cisza potwierdziła to, o czym myślał Nezumi. Mój towarzysz zachichotał i wziął głęboki wdech chłodnego, rześkiego powietrza, a kiedy je wydychał, z jego ust wydostał się obłoczek pary. Ta jesień należała do jednej z najcieplejszych ostatnich lat, jednakże gdy zapadał zmrok, następowało znaczne ochłodzenie. Gdyby nie koc, ognisko i ciepło ciała drugiej osoby, podejrzewam, że można by nawet zamarznąć.
Przyjemna cisza, która między nami zapadła, była przerywana od czasu do czasu trzaskiem drewna w ognisku czy pohukiwanie sowy. Na niebie było pełno gwiazd. W ciągu naszej wędrówki Nezumi nauczył mnie rozpoznawać przeróżne konstelacje, dlatego umiałem już znaleźć je samemu. Ciemność, która nas otaczała, nie pozwalała mi dojrzeć niczego innego niż to, co oświecał blask ogniska. Sam ogień za to nie tylko dawał nam światło, ale i bardzo dużo ciepła. Nie mogłem patrzeć w płomienie dłużej, jak minutę, ponieważ do oczu napływały mi łzy, a twarz zaczynała szczypać z gorąca. Mimo wszystko, było to wspaniałe uczucie.
W pewnej chwili dłoń Nezumiego znalazła się na mojej i ścisnęła ją delikatnie. Stało się to zupełnie nagle i niespodziewanie, ale cudownie dopełniało całą sytuację. Dotyk mojego towarzysza był czymś wyjątkowym. Czymś, co strasznie trudno mi określić inaczej niż po prostu niezbędny do życia. Jestem pewien, że bez niego, prędzej czy później oszalałbym.
— Nezumi. Zawsze chciałem cię o coś spytać — powiedziałem, przypominając coś sobie. — Czy trudno jest grać ci kogoś innego?
— Znacznie prościej niż być samym sobą — odparł po chwili namysłu.

Wziąłem sobie jego słowa do serca i od tamtego momentu zacząłem doceniać bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, że przede mną nigdy nie udawał. Ani siebie, ani nikogo innego.

Zima
Nadeszła zima. Sam nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, ale gdy wieczorem 31 grudnia z powrotem znaleźliśmy się przed miastem – pozostałościach utopii No.6 – poczułem swego rodzaju zawód. Staliśmy na skraju lasu. Jak się okazało, tego samego, do którego weszliśmy niecałe osiem miesięcy temu. W oddali widać było palące się miejskie światła. Nie mogłem się mylić. Dotarliśmy… Do domu.
Staliśmy chwilę, wpatrzeni w miejską panoramę. Było już ciemno, dlatego blask zapalonych w domach świateł był bardzo dobrze widoczny. Miał też w sobie coś specjalnego. Coś, co nie pozwalało odwrócić wzroku.
Targały mną mieszane uczucia. Nezumi stał po mojej lewej stronie i milczał. Zupełnie tak, jak gdybym to ja go tam przyprowadził. Mój płaszcz był szczelnie zapięty, a szalik Nezumiego na mojej szyi skutecznie mnie grzał. Z ciemnego, bezgwiezdnego nieba nad nami padł śnieg. Duże, grube płatki śniegu, które w przeciągu dwóch godzin zdążyły zasypać całą ścieżkę w lesie.
Przełknąłem nerwowo ślinę i stanąłem naprzeciw niego, tyłem do świateł miasta, które skutecznie odciągały moją uwagę od zasadniczego problemu:
— Nezumi, po co wyruszyliśmy? Jaki był w tym cel? — zapytałem niepewnie, siląc się na spokój. Nie było to proste. Tyle setek, ile nie tysięcy, kilometrów, przepłaconych potem, łzami, zmęczeniem, tylko po to, aby wrócić tam, skąd się wyruszyło?
Mój towarzysz westchnął cicho i skierował swoje spojrzenie wprost na mnie. 
— Nie gniewaj się za to, co teraz powiem — zaczął cicho. — Chciałem wyruszyć w tę podróż z tobą, aby znaleźć szczęście. Odkąd żyję, zawsze chciałem je odszukać. Ale tak naprawdę jestem głupi i ślepy.
— O czym ty mówisz, Nezumi. Jakie szczęście? Gdzie ono jest? — spytałem, zupełnie nie rozumiejąc. Mój towarzysz uśmiechnął się lekko.
— Stoi przede mną. To ty jesteś moim szczęściem, Shion. Powinienem był dostrzec to wcześniej.
Wstrząsnęło mną. Świat wokół zawirował razem z płatkami śniegu, które wciąż opadały na ziemię. Mój puls przyspieszył, a krew w uszach zaczęła dudnić. To, co powiedział Nezumi, było najwspanialszą rzeczą, jaką w życiu usłyszałem. 
Nogi zaczęły się pode mną uginać. W ostatniej chwili przed upadkiem zdążyłem złapać się Nezumiego. Trzymałem go mocno za ramiona i patrzyłem mu w oczy. Bałem się, że to tylko sen i zaraz się obudzę. Na szczęście, nic takiego się nie stało.
Wraz z wyznaniem Nezumiego, dowiedziałem się, jak nazwać uczucie, które nas łączyło. W tamtej chwili byłem już pewien. Cała nasza podróż uświadomiła mi, jak wiele dla niego znaczę oraz jak wiele on znaczy dla mnie. Wędrówka przez las i góry przez taki okres czasu, wbrew przeciwnościom, które nas spotkały, okazała się czymś jedynym i wyjątkowym.
Nagle zdałem sobie sprawę, ile wspaniałych chwil przeżyliśmy. I ile wciąż mieliśmy do przeżycia. Razem.
— W takim razie… — zacząłem z drżeniem w głosie. Przez wszystkie emocje, jakich natłok w sobie poczułem, nie mogłem mówić normalnie. — Zostaniesz ze mną? 
— Zostanę, Shion. A jeśli tylko będę musiał wyruszyć – zabiorę cię ze sobą.
Nasze wargi, mimo ciemności, odnalazły się bez najmniejszego problemu. Nasze pocałunki, choć zawsze nieco inne, za każdym razem przypominały ten, którym Nezumi obdarzył mnie, gdy wyruszał w swoją podróż po zburzeniu muru No.6 beze mnie. Był obietnicą. Wtedy – obietnicą powrotu. A dziś? 

Obietnicą nowego życia.

8 komentarzy:

  1. Sprawdziłam!
    *błędy na fb xD*

    A teraz... *pozwolisz,że zacznę od fragmentu, na którym skończyłam:D*
    Rany! Czegoś takiego po ich kłótni się nie spodziewałam ;-; biedny Książę. Biedny, mały, napastowany Książę... Ale uratowany w porę, bałam się że Nezumi przyjdzie po fakcie dokonanym xD
    I w ogóle ta romantyczna atmosfera! Ognisko, łono natury, dwa trupy...wróć! XD Wspaniałe warunki na fersto kisso ^^ ❤
    Opisy jesieni to tak bardzo ja! Dosłownie bratam się z tym, że góry najpiękniejsze są jesienią! :333
    A taki wieczór przy ognisku to sama bym chciała ^^ :3
    No i koniec -zima. Jejku to było takie awww! Ten cel wędrówki*^*
    Rozpływam się jak żelek pozostawiony na 30°C słońcu*-*
    Pikne. Dojrzałe. Najsu!*3*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo *.* Jak dużo tekstu!! Jestem aktualnie na wycieczce na jakimś zadupiu gdzie nie ma internetu (a ten w komórce tak zamula, że nie mam siły pisać dłuższego komentarza), więc obszerniejszej wypowiedzi spodziewaj się w sobotę. Z resztą jestem teraz tak ucieszona, że nwm czy zdołałabym napisać coś treściwszego :3
    Pozdrowionka i tulaski (szczerząca się dotelefonu) Sowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! :D Specjalnie dla Ciebie się postarałam! :D ♥ ^^ Korzystając z okazji, dziękuję, że ze mną jesteś, komentujesz i... no :'D Arigato ♥
      Ooo życzę miłej wycieczki! ^^ A co do komentarza, to jasne, czekam, niecierpliwię się, a z tego co zrozumiałam, cieszę się, że ci się podobało ^^ :3
      Również pozdrawiaaam, ściskam i całuję! ^^ ♥

      Usuń
    2. OK! Wiem, że kom późno ^^" Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie (no może wiosenne porządki w ogrodzie (nie nawidze kosić trawy ;___; )) Ale przynajmniej wciąż jest sobota! (Przynajmniej jak zaczynam to pisać ^.^")
      Jeju dziękuję! Widać, że się starałaś! Co do wycieczki, była całkiem spoko. No może poza jednym epizodem... Mianowicie przywalilam głową w gaśnice... Taaak... Radzę nie wnikać w szczegóły XD
      Dobra teraz komentarz właściwy:
      Szczerze to zaskoczyłaś mnie samą fabułą. Spodziewałam się raczej czegoś mniej rozbudowanego (nie żebym wątpiła w twoje umiejętności, chęci, czy coś poddobnego ;) ). Podział na wiosnę, lato, jesień i zime to na prawdę cudowny pomysł *.* Pozwolisz że skomentuje (a przynajmniej spróbuję skomentować XD) każdą część osobno:
      Wiosna: z pewnością od początku zachwyciły mnie doskonale ujęte charaktery Nezumiego i Shiona! Te ich rozmowy, zaczepki ogółem relacje... ♥
      Reakcja ludzi na utracenie No.6 także ba bardzo autentyczna. Komuś za bardzo przyzwyczajonemu do zbyt wygodnego trybu życia, bardzo trudno będzie "przstawić się" na normalny.
      Nwm czemu gdy wspomniałaś o Rikidze i Karan moją pierwszą myślą było "hej a gdzie Inu!", a drugą "Sowo spokojnie Shiro to profesjonalistka na pewno o niej nie zapomniała" i chwilę później trafiłam na fragment o niej. Czyżbym miała dar przewidywania przyszłości ;)
      Ah ten przytulas Shiona i Nezumiego był taki słodki! *^* Niech mnie ktoś przytuli...
      Jeśli chodzi o kleszcze to od razu przypomniał mi się mój kot -,- Najpierw lata gdzieś nie wiadomo gdzie, a potem znosi te małe wkurzające żyjątka do domu i trzeba mu je wyciągać -_-

      Lato: nie no ten Nezumi to ma humorki jak kobieta w ciąży... Biedny Shion... I jeszcze ci bandyci. To chyba moja ulubiona część XD Ah ten bohaterski szczurek. Mogę mu nawet wybaczyć to gwiazdorzenie...

      Jesień: cóż mogę powiedzieć/napisać hmmm... Historia z mapą była ciekawa, a potem *zapowietrza się* hej czy ja widzę "pohukiwanie sowy "! Jej jestem bohaterką epizodyczną twojego opowiadania *podskakuje i piszczy* (tak Sowo w tym momencie pokazujesz się z bardzo dojrzałej strony)e

      Zima: aż nwm co napisać. Po prostu piękne, cudne, i wzruszające zakończenie wspaniałego one-shota!

      Na zakończenie dodam tylko, że jestem w tym opowiadaniu zakochana po uszy! <3 Pozdrawiam i przesyłam mnóstwo uścisków i weny!
      Sowa
      Ps. Zaczęłam pisać ten kom jakoś 23.50, a kończę 1.17... Tak się dzieje gdy piszesz z zacinajacego się fona...

      Usuń
  3. Kiedy można spodziewać się rozdziałów??

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    te opisy cudo, to ognisko, ojć bałam się, że Nezumi zjawi się za późno... a końcówka boska...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniały rozdział, opisy cudo, ognisko, bałam się, że Nezumi zjawi się za późno,  ale tak się nie stało... a końcówka boska... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniały rozdział, opisy są po prostu cudowne... obawiałam się, że Nezumi zjawi się za późno, ale odetchnęłam nic takiego się nie stało...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń